No i mój wrzód na... no wiecie gdzie.
Czyli wgłębnik. Nie ruszyłam go przez całe lato, bo po prostu nie miałam siły. Upały i powtarzające się bóle głowy wyłączyły mnie zupełnie z działania. Ruszyłam z pracami na początku września. I od razu stało się jasne, że niczego tam tej jesieni nie posadzę. Po zdarciu kożucha chwastów przyszła kolej na pokłady śmieci. Nie można wbić wideł, trzeba podbierać z wierzchu. Przebierać, wyrzucać. Kopciuszkowanie na całego. Dziennie 1 m2 to sukces. No a potem kopanie... Ziemia de facto martwa. Sucha jak popiół, bo woda nie przedostaje się przez pokłady śmieci wszystkich frakcji. Zero jakiegokolwiek życia. Miejscami sina, brzydko pachnąca glina... Po dojściu do tego etapu stało się jasne, że niczego tu nie posadzę w tym roku. Początkowo planowałam posiać rośliny fitosanitarne, potem ozimy nawóz zielony. Ale przecież nie zdążę... Bo dodatkowo - dlaczegóż by nie?!? - okoliczności zmusiły mnie do remontu kuchni...
I to remontu gruntownego, po całości. Który właśnie trwa... Więc mam trochę pod górkę
Ale przed zimą będę robiła wszystko, żeby maksymalnie oczyścić ziemię, rzucić w nią kompost i obornik, wczesną wiosną posiać fitosanitarne, powtórzyć zielonym nawozem i dopiero wtedy sadzić.