to te paskudy tak mi na układzie nerwowym grają, jak widzę winniczka czy innego dumnego posiadacza muszli to się cieszę - znaczy, że chemii w okolicy za dużo nie ma czy innego ołowiu.
człowiek nie może (i nie chce) żyć w skansenie, ani też nie jest to konieczne aby mieszkać w pięknej i zdrowej okolicy. póki nie zrozumiemy, że zrównoważony rozwój to nasz przyjaciel nie ograniczenie sprawy będą wyglądały tak jak teraz. jesteśmy częścią środowiska, nie stoimy ponad nim, to raczej przyroda ma przewagę - poradzi sobie bez nas, my bez niej z pewnością nie.
dla drobnej zwierzyny największym problemem są wielkoobszarowe pola uprawiane w monokulturze, bez miedz, które kochają zające, bez śródpolnych lasków czy jeziorek. inny kłopot to prawo, które głównie chroni drapieżniki. przy wstąpieniu do unii musieliśmy być krajem wolnym od wścieklizny, stąd duża liczebność lisów, która dziesiątkuje populacje zajęcy czy kuropatw (lis wrogów naturalnych nie ma).
innym problemem jest masowe wymieranie pszczół - długo nie można było znaleźć powodu. teraz wydaje się, że chodzi o opryski środkami ochrony roślin, a bez pszczół człowiek długo nie pożyje - zapylają zdecydowaną większość roślin.
nie jestem wojującym ekologiem, powiem więcej nie bardzo rozumiem jak można jechać samochodem do lasu i jednocześnie krzyczeć, że nie chce się drogi. potrzebujemy obu. cały problem jak to pogodzić ale to już lepiej zostawić ludziom, którzy się na tym znają.
wpuśćmy ptaki do ogrodu, u mnie na większości drzew wiszą budki lęgowe, zimą karmiki. nie mam problemu, że nic mi nie śpiewa, a nietoperze pod dachówkami siedzą, więc i komary nie dokuczają zanadto.
ale się rozpisałam, nadmiar weny chyba. ale zwierzęta w środowisku to bliski mi temat. jestem zootechnikiem i chyba byłam nim jeszcze przed rozpoczęciem studiów.
____________________
ewa sokołowska - wiklina - moje hobby