No to wyciągam moje trupy z szafy.
Nieboszczyk nr 1:
Jak Rózię kocham (a tak na marginesie - czy ja kocham jakąś Rózię?, ba, czy ja jakąś Rózię wogóle znam?) - wywalę ją. No wywalę jak nic. Działa mi na nerwy. Bo jest żywym (no, powiedzmy, że półżywym) dowodem na moją niewiedzę w temacie: pielęgnacja róż pnących.
Jak osiem lat temu wsadziłam, to oczywiście nie cięłam przez kolejne sześć. No bo jakże to? - ma się piąć, to niech się pnie. Ja jej w tym przeszkadzać absolutnie nie będę. Zwłaszcza, że dostała zadanie bojowe - zakryć szczelnie choć kawał tego okropnego ogrodzenia.
A tak na marginesie, tego, kto to wymyślił (płot oczywiście mam tu na myśli) i kolejnego, kto to dystrybuuje powinno się zamknąć za obrazę krajobrazu.
Może nie powinnam się tak odgrażać, bo jak się zastanowię to i ja mogłabym zasilić to szacowne grono? Dowodem na to moje niektóre pomysły ogrodowe.
Ale powracając do nieszczęsnego półnieboszczyka:
- źle prowadzona, bo nieprzycinana
- kolor nie taki, bo miał być czysto biały, a kwiaty po rozwinięciu w lekki bieliźniany róż przechodzą (kto by chciał na różowe gacie na płocie rozwieszone spoglądać?)
- stan zdrowia - katastrofalny - w życiu niczym nie pryskałam oprócz jakiegoś środka na mszyce.
- i śmieciuch straszny, moją nową rabatkę hortensjowo- runiankową zasypuje odpadami w postaci przekwitłych
pożalsieboże kwiatków.
No i to wszystko się mści.
Kolejny nieboszczyk nr 2 (czy już zaczyna wokół Waszych nosów zalatywać tu kostnicą?):
Róża perska ponoć łatwa w uprawie dla różoopornych, czyli coś w sam raz dla mnie.
Babilon Eyes Sunshine. Jest ze mną od końca maja, a już zdążyłam doprowadzić ją do stanu przedagonalnego.
Przedstawiłam Wam tu małą próbkę mojego talentu w temacie: uprawa róż.
Więc, dla dobra róż nie polecajcie mi ich, bo widzicie czym to się może skończyć