Witam,
trafiłam tu szukając pomocy. Może ktoś z Was będzie miał jakiś pomysł?
Róża rodzaj nieznany: rambler na własnym(!) korzeniu, dotychczas rosnący w oszałamiającym tempie, podatny na choroby grzybowe ale jak dotychczas z powodzeniem wystarczył Substral 2 w 1 (grzyby+szkodniki) żeby doprowadzić go do porządku.
Nie wiem co się dzieje. Od wiosny wycięłam już ponad połowę pędów, które sukcesywnie zamierały. Najpierw żółcenie liści do cytrynowej niemalże barwy, po czym brązowienie i zamieranie pędu. Róża nawieziona jak inne: granulowanym kurzakiem; później (w ramach walki z chorobą i próbą wzmocnienia krzaka) dodatkowo długodziałającym Substralem . Już dwukrotnie pryskana Substralem 2 w 1;po pryskaniu przez chwilę wydawało się, że sytuacja została opanowana.
Wczoraj okazało się, że znów wygląda fatalnie. Jest do wycięcia kilka pędów i coraz więcej wygląda na "zarażone". Myślałam o szkodnikach korzeni ale okazuje się że drugi egzemplarz, odsadzony trzy lata temu, rosnący ponad 50 m dalej, zaczyna mieć podobne objawy chociaż jakby z mniejszą dynamiką postępu choroby.
Nie mam pojęcia co dalej robić. Miał ktoś do czynienia z czymś podobnym?
Młode przyrosty (corocznie od korzenia róża wydaje 2-3 metrowe pędy w znacznej ilości) wyglądają zdrowo
Załączam zdjęcie. Widać różnicę - na tą chwilę róża powinna być bujna i zielona jak w 2015 czekając wyłącznie na pęknięcie pąków kwiatowych. Tymczasem wygląda jak siedem nieszczęść razem wziętych.
Rosnące obok odmiany okrywowe nie mają żadnych oznak chorobowych... czyli nie przenosi się to zbyt intensywnie.
Co robić?