Na początku lata zwykle widać, co się nie sprawdza lub co będzie sprawiać kłopoty w krótkiej perspektywie czasowej.
W tym sezonie padło na ostatniego ognika, dwa oliwniki i dwa indygowce na zapłociu i 10 metrowy pas żywopłotu z buka.
Ognika posadziłam na początku ogrodniczkowania zachęcona zdjęciami pokazującymi jego jesienny urok. Wyeksponowanie tego uroku wymaga jednak spełnienia kilku warunków. Najważniejszym jest duże, słoneczne stanowisko. Mój egzemplarz rósł wciśnięty w nieformowany żywopłot, w pobliżu rabaty z malinami. Plątanie w pobliżu groziło uszczerbkiem na zdrowiu. Kolce ma potworne.
Został wykarczowany i zyskałam miejsce na niewielką cienistą rabatę.
Rosną tam tawułki, paprocie, bergenie, hosty, turzyce SS. Maliny mogłam już zrywać bez obawy, że stracę oko.
Oliwniki poszły pod topór w marcu. Korzenią się płytko i podczas silnej wichury połączonej z ulewami przechyliły się o 30 stopni. Uwielbiałam je ze względu na kolor liści. Stanowiły ładne tło, ale ...miały też potężne kolce. O tej wadzie nie pisali na stronie sklepu, w którym je kupowałam.
A indygowce, posadzone z myślą o pszczołach, trzeba było wyciąć, bo ich szeroki pokrój utrudniał wyjazd sąsiada z jego posesji. Gałęzie pchały się na drogę.
Na zapłociu wylądował klon Henry'ego, a miejsce po indygowcach zajął oczar i kalina koralowa. Te rośliny rosły wcześniej w miejscach, gdzie robiło się dla nich zbyt ciasno.
Czasem tak bywa, że nie do końca mamy świadomość, co sadzimy. Staram się unikać pochopnych zakupów. Z pokorą przyjmuję fakt, że niektóre moje wybory były nietrafne. Po tych kilku latach doświadczeń wiem, że nie należy zwlekać z podjęciem radykalnych działań. Bardzo się cieszę, że z ogrodu zniknęły prawie wszystkie płożące jałowce.
Kolejną rewolucję też robiłam w lipcu. Na początku miesiąca zwykle tnę liściasty żywopłot. Przycięłam go wzdłuż frontowego ogrodzenia, potem wzdłuż zachodniej granicy z drogą. Został mi ostatni kawałek wzdłuż granicy z sąsiadem. Kawałek niewielki, bo parę lat wcześniej wycięłam omyłkowo posadzone zamiast buka, leszczyny.
Doszłam do wniosku, ze sąsiadowe tuje są już duże, ja nie mam ochoty biegać do sąsiada w celu przycinania wychodzących na jego stronę gałązek, a i przeciskanie się przez mój gąszcz w celu dotarcia do żywopłotu też jest upierdliwe.
Był żal, ale trudno. Młodsza już nie będę. Sił coraz mniej. 50 metrów dosyć wysokiego żywopłotu do cięcia mi wystarczy.
W tym sezonie prawie nie odwiedzałam sklepów ogrodniczych. Wyjątek uczyniłam dla rabaty frontowej. Wyleciał stamtąd pod koniec ubiegłego roku świerk kłujący. Pospiesznie robiony tetris nie zadowolił moich oczekiwań i trzeba było bardziej się pochylić nad wyborem roślin w miejsce po świerku. Wyciepałam płożące jałowce, pogrupowałam to, co rosło, uzupełniłam roślinami znoszącymi cień.
Kolejny raz się przekonałam, że spotkana w sklepie kilka lat temu Ewa- Pszczelarnia, miała rację mówiąc o tym, iż łatwiej się zakłada nowy ogród niż modernizuje stary.Wtedy byłam sceptyczna wobec tego stwierdzenia. Nie wiedziałam, gdzie ręce włożyć w moim pustym ogrodzie.
Tyły tej rabaty to był front robót.
A tak w lipcu wyglądała modernizowana wiosną rabata
____________________
Hania-
To tu- to tam-łopatkę mam!
"Przyjemność ma się do szczęścia mniej więcej tak, jak drzewo do ogrodu; nie ma ogrodu bez drzew, ale drzewa, nawet w wielkiej ilości, nie stanowią jeszcze ogrodu."
~ Władysław Tatarkiewicz