Pomyśleliśmy dzisiaj, że nie wiadomo kiedy znów będzie lód na stawie i czy w ogóle będzie

, bo jakby wierzyć Amerykanom to nadciąga do na wiosna

co spowodowało ruch z użyciem kosy.
Najpierw na krótkim trzonku
później było coraz trudniej i M sobie przedłużył kosę

a i tak nie obyło się bez wchodzenia na staw. Ostatnią trawę ścięłam sama, weszłam jakiś metr na staw a M mnie trzymał za kaptur, uroczo
było tak
a później zaczęło się koszenie
ostatecznie wygląda ta, a mi ulżyło że nie ma już starych chochołów i że się nie wykąpaliśmy

Teraz jest tak, wygrabiliśmy ile się dało, mam nadzieję że z resztą rozprawi sie wiatr