Jakże on mi się podobał. Taka miłość od pierwszego wejrzenia. Zaklinałam się, że "wydobędę go chociażby spod ziemi!". Niestety nikt z sąsiadów nie był w jego posiadaniu, więc szperać w ziemi nie bardzo miałam komu. Wyszperałam go gdzie indziej, na półce sklepowej. Jak tylko go zobaczyłam to brać chciałam garściami. Otrzeźwienie przyszło gdy dojrzałam cenę. "O raju, tyle za pojedynczą cebulę !?!" Fakt, że zacnej wielkości te cebule były, ale jak dla mnie to jednak trochę za dużo. Poprzestałam na .... no pewnie, że na trzech

.
Wsadziłam jesienią i czekałam do wiosny.
Hurra!!! Są!!! Wszystkie trzy!!!
Piękne były. Tylko olaboga! Liście im zasychają! Ło matko i córko, co ja wtedy przeżyłam. Na szczęście pan internet uspokoił, że to normalna sprawa i żaden powód do zmartwienia (no, chyba, że estetyczny). Odetchnęłam z ulgą.
A tej wiosny czekała mnie niespodzianka. Bo z trzech pozostawionych w ziemi cebul wyrosło 7 kwiatów



.
I teraz mam zagwozdkę. Wygrzebać te cebule z ziemi, wysuszyć, podzielić i na jesień na nowo wsadzić, czy może zostawić w spokoju?