To teraz zapraszam do części frontowej.
Rabatka, którą nazywam "stringi" - bo ten mini trójkątny spłachetek na myśl przywodzi mi stringi właśnie.
Pierwsza rzecz, która zwraca uwagę po spojrzeniu na zdjęcia to kiepski trawnik. Rzeczywiście trawnik ma u mnie ciężko. W moim ogródku brakuje mi tej przysłowiowej kropki nad "i" jakim w każdym ogrodzie jest zadbana murawa. I raczej niewiele w tym temacie mogę zwojować. Mąż z tych totalnie nieogrodowych mi się trafił. Nie widzi sensu i brak mu uargumentowania ekonomicznego dla wylewania hektolitrów wody tylko po to, by trawa była zielona.
Druga rzecz - poprzerastane obrzeże. Jak zobaczyłam Wasze zadbane w każdym szczególe ogrody to poprzysięgłam sobie, że choćby musiało się to skończyć połamanymi paznokciami i zdartą na palcach skórą to nie poddam się. Doprowadzę wszystkie moje obrzeża do porządku.
Trzecia rzecz - brak "drugiego piętra" w rabacie. Tak, mam świadomość, że ta rabatka dość "płaska" jest. Że brakuje jej elementów wyciągających ją w górę. Ale ponieważ nie mam zaufania do swoich pomysłów, więc na razie zostawiłam tak jak jest.
Czwarta rzecz - tylko ktoś szalony mógł zestawić tatarak z rozchodnikiem (a pięknej urody był - odmiana "Xenox Yellow") i wierzyć, że to się uda. No więc, nie udało się. Rozchodnik podziękował za takie szalone pomysły i się wymiksował. Jego miejsce w tym roku zajęła żurawka.
Generalnie rabata miała być żółto- pomarańczowa. Pomarańczowy był kuklik, który jednak od zeszłego roku zanika, więc sukcesywnie zastępuję go czymś co mi zawilca przypomina (już w innej kolorystyce), ale czy jest nim w istocie - tego pewna nie jestem
Piąta rzecz - na przedwiośniu jest łyso. Oprócz tataraku nic nie zdobi tej rabaty o tej porze roku.
A po szóste - ładnie komponuje się ten żółty liliowiec z granitowym gresem, prawda?