No cóż najpierw musi być strasznie ,aby potem było pięknie
Wcześniej tam był przedogródek dziadków,ale nie mam już takich starych fotek. Wiesz głównie bylinowy,więc wiosną łyso.
Zostawiłam z niego tylko różanecznika i szafirki,widać na foto
Wysadziłam hakonki All gold co rosły przed bukiem w przedogródku,bo były już za wielkie, wrastały w ścieżkę korzeniami ,no i nie były ładne,bo przypalone
jest pergola przy której będą róże i zrobiło się zielono Na 2 zdjęciu w tej części na wprost miała być sadzawka, będzie, ale nie teraz więc obsadziłam roślinami.
Cieszę się, że niektórym z Was się podoba. Dziękuję za dobre słowa.
Dalsza część prac brukarskich po lewej stronie + zagospodarowanie rabaty przy tarasie (zrobiłąm obwódki bukszpanowe, a w środku hortensje (czy już pisałam, że hortensje to moje ulubione rośliny, właściwie to mogłabym mieć same hortensje ) Dosadziłam też kolejną brzozę
zabraliśmy się też za prace brukarskie od frontu domu. Przy wykuszu i obok pod oknem kuchennym (przed laurowiśniami) posadziłam hortensje i trawy (pierwsze zdjęcie w oddali)
A oto część cisów w donicach (zwykłych produkcyjnych), kolejna część stoi w innym miejscu, a cześć jest zadołowana z przodu domu. Czekam na wiosnę i myślę co z nimi zrobić, na razie nie mam pomysłu.
No to teraz o cisach. Historia jest taka: cisy kupiliśmy chyba jakoś w drugiej połowie marca i jak Witek zabrał się za sadzenie, to wybitnie mu nie szło. Wszystko go bolało, bardzo źle się czuł, a ja go goniłam żeby się nie rozczulał tylko sadził bo się zmarnują. Zasadził połowę, a reszty zwyczajnie nie dał rady, organizm odmawiał posłuszeństwa (potem okazało się że to covid i chłop mi wylądował w szpitalu, naprawdę nie było wesoło). Ja w domu z dziećmi (też wszyscy z covidem) pomyślałam, że nie ma na co czekać i trzeba sadzić resztę cisów. Chwyciłam za łopatę i jakoś posadziłam. Ale ani w tym radości nie było, ani zapału - zwyczajnie przykry obowiązek. Niektóre zaczęły brązowieć, ratowałam czym się da i jak się da, ale jakoś tak bez serca i zaangażowania. Niektóre udało się uratować, inne faktycznie uschły. Moim zdaniem rośliny potrzebują opieki, czułości, miłości. Z uwagi na zdrowotne perturbacje nie byliśmy im w stanie tego dać. Dlaczego więc miały nam się odwdzięczyć? Oto moja teoria (i nikt mnie nie przekona, że rośliny nie czują). A pochodząc to kwestii cisów zupełnie racjonalnie, nie mam pojęcia dlaczego tak się stało.
Mam jeszcze kilka fotek z Łazienek Królewskich z soboty. Pogoda była jaka była, godzina też nie za wczesna. Ale widać, że ludzie tęsknią za spacerami bo ciężko było zrobić zdjęcie bez osób w kadrze.
O ile pamiętam, to będzie trzeci sezon. Mam dwa egzemplarze. Jeden marniał na suchej miejscówce, przeniosłam go więc obok tego, któremu było lepiej. Teraz mam je blisko tarasu, mają żyzną ziemię, ale z przepuszczalną warstwą u spodu, pamiętam, że w zeszłym roku kwitły ładnie i długo. Muszę poszukać zdjęć.
Ja bardzo lubię wilczomlecze, nasze rodzime też, chociaż lubią się rozłazić, ale tylko w dobrej, wilgotnej ziemi. Jakimś fartem, z czymś, kiedyś, przywlokłam kawałeczek, ale ma kiepskie miejsce, suche, więc czasem po prostu go widuję.
Było też takie dziwadło - dwa zaszczepione na jednym pniu cypryśniki, starannie przycinane. Na zdjęciu trochę słabo widać.
Bujna, już przekwitająca glorioza
Z podziwem i zazdrością patrzyłam na rozrośnięte kępy paproci i sporo wolnego miejsca pomiędzy poszczególnymi roślinami pozwalającego na swobodny rozrost.
Koniec relacji.
Wracam w kierunku wyjścia, po drodze mijam skalniak z pięknie rozrośniętymi paprociami asplenium (zanokcica)
Kwitły cyklameny jesienne, zlewające się z kępami kopytnika.
W kilku miejscach moja uwagę zwróciły radykalnie przycięte drzewa ze świeżo wybijającymi odrostami. Tu nie wiem co to za okaz, ale był też w ten sposób przycięty, niemal do ziemi cis.