Z trudem, ale jednak, zaczęliśmy oswajać się z tą straszną niesprawiedliwością losu i natury.
No bo przecież na pewno wiosną bociany wysiadywały jajka.
Ba, jeszcze miesiąc temu tata przynosił do gniazda materiał na ściółkę.
Skoro więc młodych nie ma, to: albo stare, wiedząc, że nie zdążą wychować młodych (bo wiosna taka późna była) wyrzuciły jajka lub młode pisklęta z gniazda (znane i opisane są takie przypadki), albo coś innego złego młodym się zdarzyło.
W ubiegłym roku, w czerwcu, w jednym z gniazd padły wszystkie pisklęta. Były już dość duże. Hipotetyczna, ale najbardziej prawdopodobna przyczyna tego przykrego zdarzenia - któryś z rodziców przyniósł jedzenie, które im zaszkodziło. Np. zatrute chemią zwierzątko. Albo padłe w wyniku choroby zwierzątko.
I kiedy już oswoiliśmy się prawie (prawie robi wielką różnicę) z tą straszną wiedzą, do gniazda zbliżył się drugi bocian. Pomyślałam, że to wraca z wypasu Pan Bocian lub Pani Bocianowa. Jakież było nasze zdziwienie, kiedy ten bocian lotem nurkowym przeleciał tuż nad głową naszego boćka. Raz, potem drugi.
O co chodzi? Wprawdzie wiosną jakieś bociany robiły naloty nad gniazdo, ale wówczas miało to jakieś uzasadnienie. Chciały odbić gniazdo lub panią Bocianową (no, powiedzmy, że wydawało im się, że mogą to zrobić

).
Ale teraz? Przecież to nie ma sensu?
cdn. Wybaczie, kochani, ale już pół godziny nowego dnia, a rano muszę wstać do pracy.
Jutro wieczorem opowiem resztę.