Moje marzenie to ogród warzywny z prawdziwego zdarzenia i do niego jeszcze szklarnia. Na razie jednak muszę się ograniczyć do tego co udało mi się „wyrwać” ogrodowi ozdobnemu czyli maliniak obok domku dla dzieci i zaraz obok mała grządka warzywna.
W zeszłym roku w maliniaku posadziłam dwa krzaczki borówki amerykańskiej maliny, po 5 krzaczków wiosennych i jesiennych, czarną porzeczkę na wysokim pniu, około 30 krzaczków poziomek i kilka truskawek.
Borówki kupiłam już kwitnące i jak na tak małe krzaczki miały całkiem sporo owoców, a jedna zakwitła nawet drugi raz latem. Maliny jesienne owocowały do listopada i nawet z tych 5 krzaczków, co drugi dzień miałam miseczkę malin wiosenne były smaczne ale było ich mało i bardzo wybiegły dam im szansę w tym roku ale jeśli się nie sprawdzą zamieniam na jesienne. Porzeczka owocowała bardzo intensywnie ale poza mną nikt jej nie jadł. Robiłam z niej jednak kompoty dodając tylko kilka jabłek lub inne owoce na razie więc zostaje. Na jesień kupiłam jeszcze agrest i czerwoną porzeczkę ale w maliniaku już się nie zmieściły posadziłam je więc pod samym płotem na końcu warzywnika.
Warzywnik powstał dosłownie w ostatniej chwili po poszerzeniu wąskiej rabaty z żywopłotem.
Ma około metra szerokości i 5 metrów długości.
Był już jednak maj a grządka dopiero powstała, było więc już dosyć późno na sadzenie niektórych warzyw. Na początku odkryłam, że akurat w tym miejscu była glina i żwirek, pozostałość budowy studni chłonnej. Zmieszałam więc z ziemią kilka worków podłoża warzywnego. Dodatkowo szybko się okazało że mój skromny warzywnik jest miejscem zmasowanego ataku ślimaków. Nie pomogły nawet aksamitki, które posadziłam na obrzeżu jako przysmak dla ślimaków. Zostały zjedzone dopiero późną jesienią, jak nie było już nic innego.
A tak wyglądała moja sałata pewnego mokrego czerwcowego poranka.