Tę tojeść - orszelinowatą - lubię jednak zdecydowanie bardziej. Pojawiła się w moim ogródku jakieś ćwierć wieku temu dzięki uszczkniętemu w Ogrodzie Botanicznym czubkowi łodygi

Bardzo łatwo udało mi się z tego kawałeczka wyhodować roślinkę, która dała początek całemu oryginalnie kwitnącemu i przyciągającemu dziesiątki motyli łanowi. Łan ten, pozostawiony sam sobie (bo niczego ode mnie nie chciał), został ostatnio zdominowany przez równie samodzielne astry (marcinki) i w ten sposób z niemiłym zdziwieniem dostrzegłam, że tylko tu i ówdzie mam pojedyncze łodygi tojeści! Z tych drobinek zamierzam w tym roku - priorytet! - zacząć odbudowywać wcześniejszą bogatą kępę.
Zakończę różnobarwną mozaiką, życząc kolorowych snów