Drodzy Przyjaciele rododendronów.
Dopiero zaczynam przygodę z tymi pięknymi roślinami. I już na samym początku mam problem. Zwracam się więc do Was z prośbą o pomoc w ewentualnym potwierdzeniu diagnozy i pytaniem - czy jestem w stanie coś jeszcze dla tych roślin zrobić.
Mam (choć może powinnam już raczej powiedzieć: miałam) w donicach na balkonie dwa rododendrony miniaturki. Zakupiłam je w tym roku.
Posadziłam w osobnych donicach, w ziemi przeznaczonej dla wrzośców i rododendronów. Podlewałam je gdy lekko podeschła ziemia. Podlewane były odstaną wodą, a raz w tygodniu nawozem do hortensji (bo mam akurat pod ręką i podlewam nim również hortensję właśnie) firmy Floreo.
Kwiaty cieszyły oko, a gdy przekwitły to zaczęły się dziać straszne rzeczy. Na liściach pojawiają się brązowe plamy, a młode liście jakby zasychały od czubków. Zaczęło się od nowych młodych liści, ale widzę, że i na starsze już przechodzi.
Pogrzebałam w sieci i pomyślałam, że jak nic to fytoftoroza zaatakowała mi te piękne rośliny. Chociaż liście się nie skręcają (jak to zazwyczaj opisywane jest w objawach).
Od razu wycięłam wszystkie podejrzane liście i niektóre pędy (gdy na pędzie brązowiejących liści było więcej).
Zaczęłam spryskiwać je środkiem Agrecol Ridomil Gold na przemian z Agrecol Topsin M 500.
Problem jednak w tym, że to paskudztwo nie chce zniknąć.
Rozważam teraz zakup kolejnego środka (tym razem do podlewania roślin), którego nazwa często pojawia się na forum, a mianowicie Previcur.
Pytanie - czy to ma to jeszcze jakiś sens?
Załączam zdjęcia (zbliżenia liści) tylko jednej rośliny, bo druga nie ma już żadnego liścia i właściwie to powoli zaczynam się już godzić ze stratą.
Błagam, powiedzcie mi czy to rzeczywiście fytoftoroza? A jeśli nie to co to może być i jak mogę z tym walczyć?