Wieś na północy jest, biedna, przynajmniej tak wygląda. Za Balsam lake, zaczyna się skała i ziemi jest na wierzchu cienka warstwa, nie widać już farm ani kukurydzy. Zaczynają królować lasy, te stare zostały wytrzebione, przed wojnami światowymi, a to co teraz rośnie, to taka dzicz mieszana. Las iglasty niby taki sam ale już z daleka widać, że rosną tam inne drzewa niż u nas. Nasz las iglasty ma zwieszone gałęzie do dołu, tu wszystkie drzewa mają gałęzie skierowane do góry. A z bliska to całkiem co innego, sosny o jasnych i długich igłach i cieniutkich jak trawa, wychodzi kilka z jednego pnia, świerki mają gałęzie sztywne i mocne i nie zwieszają się jak w naszych, cedrów u nas w ogóle nie ma, jedynie najbardziej podobne są jodły. Po przyjeździe pomogłem zrobić porządek na placu i pojechaliśmy w stare miejsce wykopać rośliny, później szykowałem teren żeby to wszystko zmieścić na nowym miejscu i właśnie przy tej robocie dotknąłem Posion ivy, której wyrwałem cały wór. Wyrywając jedną ciągnęły się inne, jak sumaki, ino ta była malutka, do 20 cm. Wieczorem zrobiliśmy ognisko z uzbieranego i zgrabionego towaru, i zjedliśmy przy nim kolację. Było już chłodno ale ognisko grzało. Rano wstałem o 6, zjadłem swój zapas ryżu i w drogę. Poszedłem nad Nad Burnt river, idąc wcześniej przez pole biwakowe a potem przez las, kolory w lesie bajeczne. Widziałem już prawie taką naturalną dziką Indian Sumer. W tym miejscu większość drzew była iglasta ale i tak było przepięknie. Zdjęcia jeszcze z wieczora poprzedniego dnia, dopiero po nich pokażę fotki z porannego marszu. Pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję za odwiedziny.