Mama stanowczo oprotestowała pomysł, by „zachętę” na gniazdo zrobić na dachu domu. Pozostała więc tylko - jako alternatywa – topola przy rozlewisku.
Na topoli Ojciec założył „zachętę” – rusztowanie, na którym bociany mogłyby założyć gniazdo.
Ściął jeden z konarów i na nim posadowił rusztowanie.
Obecnie, po wielogodzinnych obserwacjach bocianów (tak, tak, mogę je obserwować bez końca)

wiem, że nie był to dobry pomysł. Bociany do lądowania w gnieździe i wylatywania potrzebują swobodnego dostępu z każdej ze stron, bo wykorzystują prądy powietrzne. I w zależności od tego, z której strony wieje wiatr, podlatują do gniazda. A startując do lotu, zawsze najpierw lekko opadają, zanim wzbiją się w powietrze.
A topola miała przecież inne konary, które im to uniemożliwiały.
Bociany nie skorzystały z zaproszenia, a na topoli do dziś pozostał ślad po staraniach Ojca.
Ktoś może powie, że drzewo zostało oszpecone. Ale ja patrząc na tę topolę widzę niespełnione pragnienie Ojca

Teraz topola jest jeszcze bardziej niesymetryczna, bo wichura złamała konar poniżej (widać, że zwisa złamana duża gałąź).
Z bocianami się nie udało. Za to w budkach zrobionych przez Ojca zamieszkały szpaki. Budki na topoli osobiście wieszał Ojciec, choć miał już wówczas blisko sześćdziesiątkę.