Dziś byłam u Ani Antre, cudowne popołudnie w otoczeniu, które sprawiło, że wróciły wspomnienia z dzieciństwa, ale zanim trafiłam do Ani przeżyłam koszmarek, który powinien śnić mi się po nocach, a sprawił, że uwierzyłam w ludzi, nawet jeśli byli "bardzo weseli"
więc jakieś 10 m od bramki na A1 (węzeł Toruń Południe) mój moherowy peugeot odmówił posłuszeństwa, postanowił sobie zgasnąć i nie zapalić.
Spociłam się w jednej sekundzie, długie minuty szukałam telefonu i czegoś do pisania. po ok 10 przypomniało mi się, że powinnam postawić trójkąt,ustrojona w moją piękną pomarańczową kamizelkę, uważając żeby dojeżdżąjące do bramek samochody nie urwały moherowi drzwi, wylazłam z mohera i poszłam do bagażnika szukać trójkąta, który o dziwo znalazłam.
Odmierzyłam odległość krokami (w tym się nie mylę)i okazało się, że trójkąt jest składany i ja tego tak szybko nie ogarnę. Nagle ktoś wyjął mi trójkąt z ręki i zaoferował zepchnięcie na pas awaryjny. 4 mocno wesołych młodzieńców świętowało wieczór kawalerski (godz. 11.30, więc nie wiem czy byli przed czy po tym wieczorze) ich kierowca nie świętował

. No więc pchali mohera, a ja za nimi w kamizelce z nie posdkładanym trójkątem, potem zaoferowali się, że będą pchać mohera aż do MOP Nowa Wieś (ok. 300 -400m), tam zaparkowaliśmy mohera.
Winko, które wiozłam dla Ani dałam chłopakom w podziękowaniu. Chłopaki wyjęli wódeczkę i po szklaneczce na parkingu, drugą podarowali mi za wino, fota poniżej. Wcale mnie tam nie zostawili (moher został). Podwieżli mnie do Lubicza, 6 osób w aucie, a potem wrócili na A-1. Proponowali mi podróż do Sopotu.... Musiałam sobie z kawalerem zrobić selfie (mam nadzieję, że nie krąży po internecie

.
Z Lubicza odebrał mnie Ani eM. Już u Ani załatwiłam lawetę i o 19 byłam z lawetą umówiona na MOPie. Z moherem na lawecie wracałam do domu, moher po drodze został u mechanika.
Prezent od "wesołego autobusu"