A wiec historia o rurkach.
Jak zamieszkalismy to mieliśmy szambo. Długo to nie trwało, kiedy w dość nieparlamentarny sposób oznajmilam mojemu eM, ze dłużej w takim g... robić nie będę. Zawsze bowiem w sobotę po południu, jedno z nas wykrzykiwalo "yyyyyy, sprawdziłas/les????" I potem następowała smutna sucha niedziela... Przy dwójce małych dzieci naprawdę trudno nie przelewać wody... Ale, to akurat wiesz.
Popytalismy w gminie, okazało sie, ze domowe oczyszczalnie sa premiowane dopłata, ochrona środowiska tez cos podsypuje - ok, robimy. No i miały być dwa, niezbyt widoczne zbiorniki.
Podczas wkopywania okazało sie, ze w chwili opadów poziom wód gruntowych zbyt mocno sie podnosi dla rozwiązania z dwoma zbiorniczkami, trza było założyć pośredni, przelewowy dla czystej wody, żeby nie zalewac po sufit rozsaczalnika.
Jak już wczoraj ustalilysmy, nie wszystkie baby sa takie całkiem niekumate technicznie, wiec ku radości panów fachowców zazadalam zainstalowania zaworów i pompy, by ci od trawnika mogli dookoła działki i na wszystkie rabaty rozciągnąć linie kroplujaca. Oj, co sie nagadali! Ile problemów namnożyli! A ile razy obrazili, kiedy zaczynając zdanie od "myśle, ze..." mowilam "niech pan nie myśli, tylko najpierw sprawdzi"
Koniec końców kilkadziesiąt razy dziennie z rurek robi sie mały sik. Nie zastąpi to porządnego podlewania, ale zawsze cos.
Przy warzywniaku mam jeszcze 6m3 deszczówki - zrobiliśmy odprowadzenie, bo szkoda nie zbierać skoro mamy ponad 300m2 dachu. Ale nie mogę sie pochwalić kropelkami stad, choć wystają i kable pradowe i linia kroplujaca. Tylko, ze czekam na fachowca, coby to spiął - prądem sie nie bawię, mój maz po incydencie z siła w dzieciństwie - rownież nie :/
A wiec, na razie, starym wiejskim sposobem spuszczam "nurka", czyli wiadro na lince
jak eM nie patrzy, bo sie drze...