Hmm, pomyślałam sobie, że naturalność w ogrodzie to temat na osobne rozważania. U mnie w dużej mierze jest to konieczność, bo w trzy - cztery godziny tygodniowo więcej nie zrobię. A i tak jestem typowym ogrodnikiem, o jakim pisze Karel Capek w swoim Roku ogrodnika - takim, co to się nacharuje jak dziki łoś, a pod koniec sezonu stwierdza, że właściwie nie miał nawet czasu przyjrzeć się swojemu ogrodowi...
Ale naturalność ma swoje olbrzymie zalety - czasem wysieje się coś fajnego, np mam taką suchą górkę, na której rosną dzielnie ostróżki (super sadzonka od przyjaciółki), tam kiedyś wysiały mi się zwykłe białe złocienie, z których bardzo się cieszę, ba takie miała moja Babcia przy wejściu do domu.
Zawsze też kombinowałam sobie, że byłoby fajnie, żeby i wrotycze się pojawiły, to taka odporna , a przy tym piękna bylina. I w tym roku - mówisz-masz - pojawił się wrotycz!
Mam wzdłuż ścian domu położone kamienie (ziemia nasza je rodzi, więc wszystkie, że tak powiem, z własnych upraw), które niestety zarastają trawskiem; ale okazało się, że jest to trasa spacerowa ropuch! Nie mogę zlikwidować korytarza ekologicznego, wystarczy już, że sąsiad po jednej stronie ma tylko trawę, a drugi rozgrzebaną budowę, niech sobie będzie ostoja!
Chciałabym, żeby tętniło w tym ogrodzie życie, to dopiero jest wesoło, kiedy bzyczy, ćwierka, furkocze i przemieszcza się bez przerwy coś żywego. Nawet do bzyczenia much tęsknię zimą...
Już niedługo