Sezon się skończył. Był dość pracowity, choć na początku wydawało mi się, że już nic wielkiego nie planuję. W planach była tylko modernizacja garażowej. Udało się to zrobić w marcu/kwietniu. Z efektów jestem zadowolona.
Potem, przy okazji wymiany drewnianych palisadek i desek na ecobordy, zlikwidowałam pas trawnika przy ścieżce do furtki i zrobiłam tam rabatę z grabem, hortensjami i trawami. Wygląda przyzwoicie.
W połowie sezonu zaczęłam myśleć o tym, żeby zminimalizować najbardziej uciążliwe prace. Podjęłam też decyzję o usunięciu najbardziej problemowych, chorowitych roślin. Na pierwszy ogień poszła studzienna. Wysadziłam z niej okrywowe róże Swanny i część irysów syberyjskich. Cisy odetchnęły.
To był ciężki rok dla róż. Stwierdziłam, że mam ich za dużo. Zwłaszcza tych olbrzymich, pnących. Znalazłam dla nich nowe domy. Zmieniłam nasadzenia przy tarasie. Teraz już nie muszę się martwić jak podejść do okna z zewnątrz.
Mamy wentylację mechaniczną i GWC. Wszystkie okna poza tarasowym są nierozwieralne. Jakoś muszę je umyć.
Podczas sierpniowego cięcia żywopłotu zrozumiałam, że będę miała problem z dojściem do niego w niektórych miejscach na granicy południowej. Inne rosnące tam rośliny oraz sąsiadowe tuje w zupełności wystarczą jako przesłona. Usunęłam to, co zbędne.
Czy odczuwam spokój? Nie wiem. Muszę poczekać do czerwca, żeby sprawdzić, czy podjęte decyzje były słuszne.