Przyszły wreszcie granulki zwalczające ślimaki. Nigdy ich nie musiałam używać. Jakoś udawało się wyzbierać wielkie bezskorupowce, a te inne czyniły minimalne szkody. W tym sezonie ogród przeżywa inwazję wszelakich ślimaków. Rdestowi golden arrow od momentu wsadzenia do ziemi nie może wyrosnąć żaden nowy listek. To samo jest z szałwią. Jeżówki, liatry podobnie. W warzywniku pożarły 9 sadzonek kapusty Pak Choi. Została jedna. Zżerają wschody fasolki i ogórków. Wrrrr!
Granulki rozsypałam. Może pomogą.
Za radą Galgasi zakupiłam kilka opakowań cynamonu. Ma ponoć moce odstraszające mrówki. Te już całkiem powariowały i zaczęły sobie robić kopce w trawie wysokie na 10 cm. Czuję się tak, jakby ogród wzięły w posiadanie podziemne byty.
Ależ marudzę w tym sezonie. A to deszcz, a to zimno, to znów inwazje szkodników. A tu maj przecież. Człek powinien chodzić z lekką duszą po ogrodzie i napawać się buchającą zielenią.
Bo ta rzeczywiście buchnęła.
Naprzeciw tarasu zakwitły krzewuszki, lilaki węgierskie i kalina Rozeum.
Lubię zaglądać do kącika z kaliną Mariesi.
Kukliki przyciągają wzrok jak magnes.
W tym miejscu o zachodzie słońca pięknie świecą trzcinniki Overdam.
Sesleria jesienna też pięknie się zagęściła. Kwitnie już żurawka Paris.
Azalie japońskie powoli kończą kwitnienie. Na gwiazdę rabaty wysunął się rdest wężownik. Szkoda, że wypadł rosnący w jego sąsiedztwie wielosił. Był z nich piękny duet.