Mam okazję po praz pierwszy w ogóle zakosztować swoich własnych owoców! Brzoskwinie Harrow Beauty znam z ogródka rodziców. Są pyszne! Jeszcze nie dojrzałe, ale wciąż łapią słońce i mam nadzieję że jednak i mimo wszystko dojrzeją! Brzoskwinia o dziwo trzyma się jakoś. Pryskałam na wiosnę Syllitem i Miedzianem na kędzierzawość liści. Syllit miał być powtórzony w odstępie bodajże tygodnia (żeby nie skłamać- albo dwóch?) Nie dałam rady drugi raz- miesiąc cięgiem LAŁO. Brzoskwinia nie jest super zdrowa. Co któryś listek się delikatnie zwija, na owocach są delikatne plamki, ale i tak jest postęp w porównaniu do ubiegłego roku. W przyszłym roku już możecie powiedzieć do mnie MISZCZU

Za to jabłonka James Grieve - tragedia. Przegrałam z mszycami. Opryskałam chemią, mszyce zdechły. Pojechaliśmy na urlop a w tym czasie mrówki sobie założyły nową hodowlę i to hodowlę gigant. Myślałam, że się popłaczę jak to zobaczyłam. Ponad połowa liści poskręcana i oblepiona mszycami! Pan Mąż wystosował tym razem preparat eko z liści mlecza - moim zdaniem skuteczność ZEROWA - i być może nalewka z czosnku/cebuli byłaby lepsza, bo to przynajmniej czuć i mszyce może by na zapach czosnku zwiały gdzie pieprz rośnie. A tak się dalej radośnie romnażały i pożerały moje jabłonkowe liście! W ostatnim odruchu rezygnacji znowu psiknęłam chemią i mszyce zdechły, dodatkowo ukatrupiłam całe mrowisko. Wiem, jestem mrówczym i mszycowym mordercą! Jabłonka jest mikro, sięga mi do pasa, wygląda jak ostatnie nieszczęście z tymi liśćmi, na końcach wypuszcza świeże i zdrowe - może przeżyje? Nie wiem czy nie złapała jakiejś choroby grzybowej bo te liście takie też w brązowe plamy tu i tam. Nie mam już siły o tym myśleć. Na samą myśl o jakimś psikaniu robi mi się źle. Ale jabłka ma. Rosną.