Dzisiaj był piękny dzień! Wreszcie.
A teraz o kamieniu.
Pod koniec budowy jedno z moich pacholąt zapytało mnie, czy chcę przygarnąć kamień, który gdzieś tam się u jego znajomego poniewiera na placu. Wyraziłam zainteresowanie i wkrótce przyjechało do mnie kilkanaście kamieni (podejrzewamy, że to gnejs). One były równo przycięte tylko z jednej strony, a druga strona była wypukła/ Tak jakby ktoś kawałek jajowatej czy kulistej skały przeciął na pół. Każdy kamień miał wywierconą dziurkę. Pacholę twierdzi, że to na wypadek, gdy ktoś chciał w tych dziurkach zamontować oświetlenie.
Część kamieni wykorzystałam jako zaakcentowanie drogi do kompostownika- są włożone w odstępach w trawiastą ścieżkę, część wyłożyłam wzdłuż przedniej części kompostownia, a z kilku zrobiłam stopnie na skarpie.
Żeby ziemia mi się nie obsypywała, to dla jej przytrzymania wykorzystałam tojeść rozesłaną.
Tojeść szybko wykonała to, co do niej należało. Po kwitnieniu przycinam ją, żeby nie zarosła kamieni, bo wtedy robią się za śliskie.
Działka ma kształt nieregularnego czworokąta ze spadkiem ok. 1 m w kierunku zakątka z brzozami.
Jako pierwszy powstał tzw. kokon, czyli nasadzenia wzdłuż granicy działki. Ze względu na ten nieregularny czworokąt zrezygnowałam z linii prostych. Linią falistą (łukami) łatwiej było zgubić zróżnicowane odległości bryły domu od granicy.
Po przeprowadzce zajęłam się organizacją przestrzeni pośrodku. Po kilkudziesięciu dniach kopania było tak
Następnym etapem było zniwelowanie spadków. Powstała wtedy pierwsza rabata półksiężycowa, nieco wyniesiona nad poziomem trawistej ścieżki i z konieczności zabezpieczona łupkiem.
Kiedy powstał warzywnik, to wraz z nim pojawił sie pomysł na drugą rabatę półksiężycową oddzielającą część użytkową od ozdobnej. Uznałam, że nie potrzebujemy aż tak wiele trawiastych powierzchni i między tymi półksiężycami pojawiło się tzw. rondo. Równolegle czyniłam starania, aby zamaskować nieco betonową przykrywę studni zbierającej deszczówkę. W pierwotnej wersji wyglądało to tak
Na pierwszym planie byliny wokół studni, za nią tzw. rondo. Po przeprowadzce skarbonka świeciła dnem i obsadzałam tym, co miałam pod ręką. Zakupy roślinne czyniłam głównie z darowizn otrzymywanych z okazji urodzin, imienin czy Dnia Mamy. Kupowałam mikroskopijne drzewka i krzewy, aby funduszy starczyło na jak najwięcej sadzonek.
Wizję miałam rozrysowaną na kratkowanym papierze. Mam taką przypadłość, że ogród widzę jako zbiór plam i kształtów. Detal, konkretna roślina- to pojawia się zawsze na końcu. W kolejnych latach usuwałam to, co mi w tym układzie zgrzytało, a dosadzałam to, co wydawało mi się lepsze.
Pierwotnie na rondzie rosła glediczja Sunburst. Niestety po dwóch sezonach wichura złamała ją w miejscu szczepienia. Z półksiężyca wyleciały dwa tamaryszki, bo za bardzo zdominowały rabatę- za ciężkie były wizualnie. Na skraju tych półksiężycowych rabat dobrze sprawdzają się niewielkie drzewka. Taka lekka przesłona powoduje, że nie widać od razu całości.
"Wyprostowałam" rabatę pod oknami, aby w tym sezonie była już rabatą anabelkową, a nie przechowalnikową na razie jest taki efekt:
Na końcu tej rabaty ( i na końcu szpaleru hortensji) posadziłam miskanta, a pod nim przetaczniki z własnego podziału i stipę.
Przed hortensjami są kosaćce syberyjskie i turzyca ID. Z przodu dam jeszcze hosty.
Jutro ciąg dalszy prac - muszę powyjmować zadołowane doniczki