Uwielbiam czerwiec w ogrodzie. Za zapachy, za pierwsze bylinowe kwiaty, za śpiew ptaków i brzęczenie pszczół. Trudno się zmotywować do jakiejkolwiek pracy, bo trudno zrezygnować z omiatania ogrodu z poziomu tarasu lub błądzenia po ścieżkach bez jakiegokolwiek celu i zatrzymywania się co chwilę, żeby zidentyfikować źródło zapachu.
Zachodnie podmuchy wiatru przynoszą na taras zapach rugosy.
Najprzyjemniej się idzie wzdłuż najdłuższej rabaty, tzw. długiej prostej.Pachnie już bez Black Lace Eva, wciąż jeszcze kwitnące lilaki węgierskie, są tawuły Nippońskie oraz krzewuszki Variegata i Purpurea nana. Prawie 50 m przyjemności.
Po drodze mijam taras i idę dalej. Słońce i cień przeplatają się ze sobą, ale światłocieni wciąż brakuje. Granica między nimi jest wyraźna, ostra.
Halinko, już za chwileczkę, niech tylko trafię do ogrodu. Wczoraj jeszcze były pąki, dziś słonecznie, i były podlane, ale nie widziałam, jak się przebudziły rano. Jutro może trafię w ogród, a może nie. Ma padać deszcz.
No to łan może już kwitnie beze mnie.
Piwonie przyniesione do domu w pąku, na drugi dzień już są całkiem rozwinięte i pachnące.
Pięknie zagospodarowałaś tu wszystko, no i ten krajobraz zapożyczony, jaka przestrzeń.
Komplecik wypoczynkowy zaprasza do odpoczynku.
Świetne te Twoje oczka wodne, bardzo oryginalne.