Przesadzania świerka etap drugi, ale wcale nie ostatni

.
Pierwszy etap zakończył się na wykopaniu rowu, który miał służyć jako droga przesunięcia drzewa na miejsce docelowe oraz na wykopaniu rowka dookoła drzewa.
Dzisiaj była lepsza zabawa

.
Najpierw ja przygotowałam miejsce, na które miał trafić świerk. Musiałam lekko poszerzyć rów w jednym miejscu i natrafiłam na złoże zakopanych kawałków grubego styropianu tudzież żelastwa. Była też butelka po piwie W CAŁOŚCI!!! Dodatkowa robota z usuwaniem tego dziadostwa. No dramat i masakra.
Potem dno wysypałam ziemią zmieszaną z kompostem.
EDIT: potem małżonek podciął korzenie od dołu.
Teren został przygotowany, mogliśmy przesuwać drzewo. Owinęliśmy bryłę korzeniową workami jutowymi, zamocowaliśmy te wory sznurkami. Potem dookoła bryły ułożyliśmy drabinkę sznurkową z łańcuchami. Następnie małżonek się napiął i zaczął ciągnąć.
To był ten moment, gdy zaczęliśmy się śmiać tak straszliwie, że dostałam czkawki

. Bryła ani drgnęła

. Przypomniałam sobie wierszyk o rzepce i ze śmiechu rozbolał mnie brzuch

. Miałam też wizję strongmena ciągnącego samolot

.
Szybka decyzja - albo zorganizujemy konia, który to pociągnie, albo zmniejszamy bryłę korzeniową

. Zorganizowanie konia odpadło z uwagi na brak koni w okolicy

, zmniejszyliśmy zatem bryłę, a następnie powtórzyliśmy proces owijania workami i drabinką. Dodatkowo pod bryłę podłożyliśmy płytę meblową, by usprawnić przesuwanie.
I stało się! Drzewo ruszyło z miejsca!! Ale nie po płycie lecz razem z płytą. Niby nic a jednak problem, bo trzeba potem było tę płytę wydostać spod bryły. Zabawy z tym było aż nadto…
No nic - najważniejsze, że drzewo dotarło na miejsce docelowe i wstępnie obsypane zostało ziemią.
Po akcji miałam już siłę wyłącznie na sprzątnięcie sprzętów i podlanie drzewa. Zgodnie ustaliliśmy też, że nigdy więcej takiej akcji

.
Jutro zakończenie przygody czyli finalne zasypanie dołu

.
Przed przesunięciem i po: