Tez od początku nie wydałam ani złotówki na sztuczne nawozy (choć to nie problem, bo M pracuje w firmie rolniczej) i własnie dlatego petunie i surfinie nie są u mnie buszem

, a świeży koński biorę na bieżąco (niemal spod kónia) od znajomego. I wpada to złoto do kompostowników, dodatkowo mączka z krwi (zdobyta kiedyś przez przypadek), pomiot gołębi, zielsko, odpady z kuchni (mojej i sąsiadki) i inne dobro... to przerabiają kalifornijki i dostaje złoto ogród...
nie pryskam pomidorów, nie pryskam chemia w ogrodzie, bo wychodzę z założenia, ze takie pryskane to se mogę bez wysiłku kupić... a nie po to mam ogród, by latać i tablicą mendelejewa pryskać
Waldek ma rację (co tu gadać), i choć jest nieco ortodoksyjny

w swych wypowiedziach to z całego serca trzeba mu przyznać rację i (nawet) pochwalić, ze chce ratowac kolejny, przyszły ogród (i ogrodniczkę) przed rozczarowaniem i smutkiem przy niepowodzeniach.