Mój podagrycznik (jaki mój!? jaki mój!? ) rozpracowałam siedząc na stołeczku z małą łopatką, wykopując pajęczynę korzonków najlepiej po deszczu, "szłam" z łopatką wzdłuż korzenia i wykopałam w ten sposób całe dwie rabaty. Zrobiłam to 2x a teraz jak tylko moje oczy ujrzą coś podejrzanego, natychmiast rzucam się
Mary, możliwe, że szafirki były moje, a cebulice jeszcze nie kwitły, więc ich nie widziałam. No i już raczej na pewno nie zobaczę.
Jak do tej pory to miałam z nim same wygrane boje i nawet nie dopuszczam myśli, że może być inaczej. Ale praca to żmudna.
Ja tam też w przypadki nie wierzę... Może akurat żeś czymś podpadła wtedy teściowej? Wiesz, podświadomość i te sprawy
Pracowałam podobnie, ale siedząc w wykopie takim 30 - 40 cm głębokości, bo u mnie tak głęboko szły korzenie nawet. No i nie po deszczu, bo wtedy miałam tam gliniaste bajorko. W sumie może szkoda, miałabym SPA błotne... przebieranie łopatką, małymi widełkami... wybieranie każdego podejrzanego korzonka. A to podobno takie zdrowe zielsko, ehhh.
Jeszcze migawki z balkonu... siatka jest przyszłościowa, zabezpiecza balkon kotom, które będą... kiedyś. Ale dzięki niej mogę puścić pnącze (wy ralam kobeę). No i nie mam na balkonie niechcianych gości, bo gołębie nie dają jej rady.
Ciasno, ale kolorowo.