Najbardziej poszkodowane przez sarny i psiaki tuje posadziliśmy z dołu działki - czy w ogóle takie pokancerowane żywotniki dadzą radę odżyć? To nie bluszcze, ale żyjemy nadzieją i damy im ten jeden rok szansy.
Ta choinka (stała w Boże Narodzenie na tarasie) miała jakoby być wykopana, jednak podczas lutowego wysadzania zobaczyliśmy, że korzeń jest cięty i raczej nie daje szans na przeżycie. Tutaj jeszcze ją trzymaliśmy, ale dosłownie tydzień temu poszła na kupkę suchych gałęzi do spalenia w ognisku:
Kilka innych tuj (głównie kwietniowe zakupy) o mniej imponujących rozmiarach dostało swoją szansę przy ogrodzeniu wzdłuż domu. Ciekawi jesteśmy, jak będzie się im tam rosło - teren jest kiepski, bo oprócz gliny w ziemi siedzi mnóstwo gruzu i kamieni (niegdyś sąsiad, a potem nasz budowlaniec utwardzali tam zjazd, żeby ciężarówki mogły kursować) - kopanie w takim terenie, czy to szpadlem, czy dołownikiem, to średnia przyjemność - dość powiedzieć, że podczas budowy ogrodzenia akurat w miejscu widocznym na zdjęciu potrzebowaliśmy młota pneumatycznego, żeby porozkuwać i jako tako móc wydrążyć dół na zalanie słupka betonem!
Przy ogrodzeniu z drugiej strony mamy kilka naszych najwcześniejszych tuj. O ile ta z tyłu rośnie naprawdę ładnie, to te dwie na pierwszym planie nie miały tyle szczęścia (tej pierwszej, dokumentnie osikanej jesienią i zimą przez czworonogi, Żona ostatnio się pozbyła):