Listopad dobiega końca. Lubię ten miesiąc niezależnie od aury za oknem.
Jest odpoczynkiem po intensywnym sezonie i skupieniem na wnętrzu swoim

Ukojonym kocykiem, herbatą w ilościach hurtowych, drutami, książką, filmem. Sprzątaniem szuflad, porządkowaniem garderoby czy innej przestrzeni wokół. O pracy nie wspominam, to oczywista oczywistość
Człowiek przestaje się spieszyć a sepia za oknem zawsze jakoś uspakaja. Nawet bardziej niż zieleń, która nie wiedzieć czemu każe pędzić... Nie brakuje mi wtedy słońca, bo przecież taki jest listopad i jego melancholijne oblicze warto polubić.
Mój listopad w gratisie zafundował mi nie tylko grabienie liści, ale też dwutygodniowy proces pożegnania ostatniej ósemki. Nie było do śmiechu, choć po fakcie uśmiecham się na myśl, że moja głupota bywa teraz usprawiedliwiona
Szczęśliwie udało się uśmiechać już bez bólu na 30-leciu matury. Stąd nieobecność na forum bo jako organizator tych spotkań, trochę telefonów trzeba wykonać
A w ogrodzie jak i u Was: deszcz i mgły, niewiele słońca, trochę śniegu.
Pierwszy biały puszek był w zeszły weekend. Delikatnie musnął rośliny nie czyniąc żadnych szkód.
Kolejny, czwartkowy śnieg po południu i nocą spadł w ilości hurtowej. Nad ranem przeszedł w deszcz czyniąc ze zwiewnych rozplenic, rdestów ciężkie, ogromne racuchy

Połamał kwiaty hortensji i troszkę molinii, pochylił niezwiązane miskanty. Przyszły tydzień pokazują w plusie niewielkim, bez opadów. Pójdę się dotlenić i nieco uporządkować ten bałagan. Skończę sprzatać liście, ktore dzięki mrozom w 90% opadły.
Kilka kadrów z niedzielnym białym puszkiem.