Mój zielony, magiczny świat... :)
15:51, 31 sty 2013
Czołem Ogordomaniacy
Witam Was w moją ukochaną pogodę świeżego przedwiośnia z przedzierającym się przez chmury słonkiem!
Dziś korzystając z tego, iż zacząłem ferie po długiej i zdanej sesji zabrałem się za ogródkowanie. Zachęcony wizją wczorajszego seansu „Chłopów”, gdzie to Maciej wyszedł w pole i zaczął siać wyszedłem na moje poletko. Wreszcie śnieg można wpisać w kosztorys strat (NARESZCIE!!! Warto wiedzieć, iż należę do osób, które tolerują śnieg tylko i wyłącznie w Wigilię oraz dwa dni Świąt i to tylko po to, aby zgadzał się świąteczny obrazek skrzącego się śniegu stanowiącego tło migocącej choince). Ciepły wiatr, który jak śpiewała Halina Kunicka zna mnie bezbłędnie i to bez względu na to, czy wita mnie en face czy en trois quarts podpowiedział mi pewien niecny plan! Zbiegłem zatem szybko do piwnicy i z chłodu tzw. zimnej piwnicy wyjąłem cebule szafirków i narcyzów, które zostały mi po jesiennym sadzeniu. Nie zastanawiając się wiele - bo, co również warto podkreślić, z reguły poddaje się emocjom, suchą analizę faktów zostawiając sobie na później – Stwierdziłem, że posadzę je teraz, żeby zakwitły w domowych warunkach! W mojej ogrodowej serwantce znalazłem odpowiednie doniczki i zacząłem sadzić. Ziemia przyniesiona z podwórza zdążyła odpocząć i roztoczyła po całym domu cudowny zapach, coś pomiędzy jak określił to poeta „pierwszym kochaniem” a dziecięcą wręcz ufnością i radością. Za donice dla szafirków posłużyła mi waza po Babci. Kolor ziemi i jej faktura przywiodły mi na myśl rodzinne obiady z czarniną w roli głównej i naszła mnie jednocześnie myśl, że zarówno z składników zupy, jak i z cebulek kwiatów wychodzi coś, co pozwala człowiekowi choć na chwile znaleźć ukojenie… Jednak mój wysoce filozoficzny a mimo wszystko optymistyczny nastrój zburzyła wspominana już waza. Myślałem, że uda mi się w niej zrobić kompozycje mieszaną, ale z ledwością upchałem cebulki samych szafirków. Tak więc w ruch poszły szklane osłonki po storczykach (nieodżałowanej pamięci storczykach, które dokonały swojego żywota po przypadkowym wylaniu na nie wrzątku…), w których zamieszkały cebulki narcyzów! Jakie było moje zdumienie, jak okazało się, że i te storczykówki (prawie jak likierówki! Hmmm… Gdzie to podziała się ratafia, malutki kieliszeczek do popołudniowej herbatki - to jest to!) nie pomieściły wszystkiego! Zacząłem intensywnie myśleć, a nad moją głową pojawiła się żarówka jak u Pomysłowego Dobromira, jednocześnie pragnę podkreślić, że Dobromir na oko dysponował mniej więcej marną 60W a ja osylowałem w okolicach 200W! Skoro żarówka duża, to i pomysł, jaki się dzięki niej zaświecił jest niczego sobie! Jestem fanem hiacyntów pędzonych w szklanych „wazonikach”, przypomniałem sobie, że w piwnicy mam niewykorzystane wazoniki! I to ile? 6!!! Właśnie tyle ile cebulek narcyzów mi zostało! Dumny z siebie, zagryzając ową satysfakcje chlebkiem własnej produkcji poczułem się jak Audrey Hepburn w roli Holly G., gdy patrząc na witrynę u Tiffany’ego zagryzała francuskiego rogalika: może ogólnie jest to nieosiągalne, ale jak piękne są marzenia! Więc dokładnie tak! Może i guzik z tego wyjdzie poza zielonymi liśćmi, ale czegóż więcej potrzeba człowiekowi do szczęścia po wybitnie niezielonej zimie, jak najmniejsze źdźbło świeżo zielonej trawy czy listka?
Tu mały wiosenny akcencik
Witam Was w moją ukochaną pogodę świeżego przedwiośnia z przedzierającym się przez chmury słonkiem!
Dziś korzystając z tego, iż zacząłem ferie po długiej i zdanej sesji zabrałem się za ogródkowanie. Zachęcony wizją wczorajszego seansu „Chłopów”, gdzie to Maciej wyszedł w pole i zaczął siać wyszedłem na moje poletko. Wreszcie śnieg można wpisać w kosztorys strat (NARESZCIE!!! Warto wiedzieć, iż należę do osób, które tolerują śnieg tylko i wyłącznie w Wigilię oraz dwa dni Świąt i to tylko po to, aby zgadzał się świąteczny obrazek skrzącego się śniegu stanowiącego tło migocącej choince). Ciepły wiatr, który jak śpiewała Halina Kunicka zna mnie bezbłędnie i to bez względu na to, czy wita mnie en face czy en trois quarts podpowiedział mi pewien niecny plan! Zbiegłem zatem szybko do piwnicy i z chłodu tzw. zimnej piwnicy wyjąłem cebule szafirków i narcyzów, które zostały mi po jesiennym sadzeniu. Nie zastanawiając się wiele - bo, co również warto podkreślić, z reguły poddaje się emocjom, suchą analizę faktów zostawiając sobie na później – Stwierdziłem, że posadzę je teraz, żeby zakwitły w domowych warunkach! W mojej ogrodowej serwantce znalazłem odpowiednie doniczki i zacząłem sadzić. Ziemia przyniesiona z podwórza zdążyła odpocząć i roztoczyła po całym domu cudowny zapach, coś pomiędzy jak określił to poeta „pierwszym kochaniem” a dziecięcą wręcz ufnością i radością. Za donice dla szafirków posłużyła mi waza po Babci. Kolor ziemi i jej faktura przywiodły mi na myśl rodzinne obiady z czarniną w roli głównej i naszła mnie jednocześnie myśl, że zarówno z składników zupy, jak i z cebulek kwiatów wychodzi coś, co pozwala człowiekowi choć na chwile znaleźć ukojenie… Jednak mój wysoce filozoficzny a mimo wszystko optymistyczny nastrój zburzyła wspominana już waza. Myślałem, że uda mi się w niej zrobić kompozycje mieszaną, ale z ledwością upchałem cebulki samych szafirków. Tak więc w ruch poszły szklane osłonki po storczykach (nieodżałowanej pamięci storczykach, które dokonały swojego żywota po przypadkowym wylaniu na nie wrzątku…), w których zamieszkały cebulki narcyzów! Jakie było moje zdumienie, jak okazało się, że i te storczykówki (prawie jak likierówki! Hmmm… Gdzie to podziała się ratafia, malutki kieliszeczek do popołudniowej herbatki - to jest to!) nie pomieściły wszystkiego! Zacząłem intensywnie myśleć, a nad moją głową pojawiła się żarówka jak u Pomysłowego Dobromira, jednocześnie pragnę podkreślić, że Dobromir na oko dysponował mniej więcej marną 60W a ja osylowałem w okolicach 200W! Skoro żarówka duża, to i pomysł, jaki się dzięki niej zaświecił jest niczego sobie! Jestem fanem hiacyntów pędzonych w szklanych „wazonikach”, przypomniałem sobie, że w piwnicy mam niewykorzystane wazoniki! I to ile? 6!!! Właśnie tyle ile cebulek narcyzów mi zostało! Dumny z siebie, zagryzając ową satysfakcje chlebkiem własnej produkcji poczułem się jak Audrey Hepburn w roli Holly G., gdy patrząc na witrynę u Tiffany’ego zagryzała francuskiego rogalika: może ogólnie jest to nieosiągalne, ale jak piękne są marzenia! Więc dokładnie tak! Może i guzik z tego wyjdzie poza zielonymi liśćmi, ale czegóż więcej potrzeba człowiekowi do szczęścia po wybitnie niezielonej zimie, jak najmniejsze źdźbło świeżo zielonej trawy czy listka?
Tu mały wiosenny akcencik

