Z dzisiejszego dnia.
Pogoda była wyśmienita od rana więc ostro wzięliśmy się pod boki, zakasali rękawy( dosłownie) i do roboty.
EM skosił do końca trawę, czyli w zasadzie cały ogród bo wcześniej tylko boisko zdążył.
I przemieszał glebogryzarką kompost z gruntem w warzywniku.
Ja wycięłam maliny, przy okazji zbierając cztery garście owoców jeszcze. Smak już nie ten, ale prosto z krzaczka o tej porze pyszne były

wykosiłam( kosą) astry koło oczka balii, wyzbieraliśmy z Młodszym liście orzecha, które tam naleciały. I rozsypaliśmy w lasku na trawie. Wybrałam z balii te co do niej wpadły i wycięłam rośliny w wodzie. Ręce z zimna, aż bolały tym bardziej ukłony w stronę Aganii, która teraz do wody po pas wchodziła u siebie.
Na koniec spaliłam chrust malinowy co dziś wycięłam. Zrobiło się ciemno. A roboty jeszcze tyyyyle woła, ale i tak już mniej zostało

Ogólnie dzień zaliczamy do udanych