Przeglądam forum i zapoznaję się z Forumowiczami - wszystkich serdecznie pozdrawiam.
Tematu sąsiadów specjalnie szukałam, bo byłam ciekawa jak sobie radzicie w 'trudnych' przypadkach. Jak nie zaogniać konfliktu a go w miarę możliwości ułagodzić.
Jeśli chodzi o sąsiadów to ja generalnie mam bardzo fajnych. Praktycznie z każdym można pogadać. Przerzucamy sobie dzieci przez płot (z tymi 'z tyłu'), bo są w podobnym wieku i lubią się razem bawić. Jedni założyli sobie kurnik, choć to takie wiejskie osiedle mieszczuchów. Kogut Rosół nadaje wiejskiego charakteru okolicy, ale sąsiedzi (czyli i my) obdarowywani jesteśmy jajkami. Wymieniamy się roślinami i nie tylko.
Takich sąsiadów z dobrymi bądź neutralnymi relacjami mam blisko sześciu, a i dalszych trochę by się znalazło.
Niestety, tuż obok jest dom dopiero w budowie. Właściciel może nie będzie zły, ale na działce jest głównie jego teść który powoli zaczyna wyprowadzać mnie z równowagi. Czepia się o wszystko.
Na początku budowy przed naszą działką nie było drogi. Dojazd był po prostu przez pole. Nie wiedzieliśmy kiedy dostaniemy budowlanej 'zadyszki', więc nie utwardzaliśmy dojazdu bo uznaliśmy, że nie jest to konieczne. Zostaliśmy wezwani 'na dywanik' i opr, 'bo nanosimy błoto na drogę'. Jaką drogę? Ostatecznie wyszło, że chyba właściciel zlecił teściowi utrwardzenie drogi. Ten utwardził, ale tylko kawałek przed ich działką o czym właścicel chyba nie miał świadomości.

Kolejna sprawa to problem z prądem. Poprosili nas o udostępnienie prądu 'na dwa, trzy miesiące' bo jakieś problemy z przyłączeniem i żeby nie musieli za każdym razem agregatu odpalać. OK. Zgodziłam się. Stwierdziłam nawet, że rozliczymy się 'w naturze', bo mi nie ubędzie jak sobie raz czy drugi jakąś wiertarkę podłączą. Sami stwierdzili, że absolutnie żadnej betoniarki nie będzie.
W piątym miesiącu (nieodpłatnego korzystania z prądu), po złapaniu ich pracownika na buszowaniu po naszym garażu i kradzieży wody (na wodę nie umawialiśmy się) powiedziałam dość. Również dlatego, że betoniarkę jednak namierzyłam, a nasza skrzynka elektryczna drugi raz 'wystrzeliła'.
Na buszowaniu po działce i grzebaniu w studni zbierającej wodę z drenażu złapałam też teścia. Bez pytania, chociaż byłam w domu wlazł sobie do nas na działkę i 'użyczył' wody. No, tej nie będę mu żałować, ale mógł zapytać.
Teraz chyba zacznie się ostrzej, bo... nie zgodziłam się na wywalenie śmieci budowlanych na naszą wspólną działkę drogową. Mamy taki trochę dziwny układ, że część tej działki jest nieużytkowana i sąsiadujący z nią zaczęli wykorzystywać jak śmietnisko - z czym walczę. Staram się grzecznie, choć czasem szlag mnie po prostu trafia. Po prośbie o sprzątnięcie właściciel bardzo się krygował, że nie wiedział, że tam wywalili. Sprzątnął na swoją, ale... akurat naprzeciwko moich okien. Tak już sobie leżą te śmieci kolejny miesiąc.
Od teścia słyszę co jakiś czas 'pani, bo drzewa... liście będą lecieć' i wywód na temat konieczności czyszczenia rynien.
Albo przeszkadza mu mój mały kompostownik 'pani, bo będzie śmierdzieć'. Kompostownik staram się prowadzić tak, żeby nie śmierdział. Raczej nie ma tam rzeczy gnijących. Nie ma pokosu trawy, bo ten wykorzystuję do nawożenia. Ostatnio niby śmierdział o czym zostałam poinformowana. Po moim sprawdzeniu i stwierdzeniu, że czuję tylko rosnącą obok lawendę doczekałam się, że (również prawie naprzeciwko moich okien) na tym samym wspólnym kawałku nieużywanej drogi wylądował pokos siana z ich (ponad 3600 m) działki. Czyli u siebie kompostownika nie założą 'bo śmierdzi', ale kompost komuś pod okno wyrzucą. Zbieram się na kolejną rozmowę z sąsiadem - właścicielem, tylko czekam na jakiś moment, żeby rozmowa spokojnie przebiegła. Może jakieś rady jak to dyplomatycznie i bez zaogniania konfliktu zrobić?