Upały męczą, owszem, nie ma siły na nic i leje się z człowieka, kapie po nosie, zalewa oczy że aż szczypie

Ale wolę to niż taplanie się w błocie.
Woda jest, mam nawadnianie i działa, więc najwyżej rachunek za wodę będzie "kosmiczny", ale trudno.
Wczoraj wykarczowaliśmy wiąza

i zapominam powoli o nim, ale pusta dziura i widok na słup został, będę się rozglądać za wąskim i wysokim drzewem, nie wiem na co wybór padnie. Musi się spodobać i już i nie może mieć w genach takiej groźnej choroby.
Dzisiaj dopełniłam wyparowaną wodę w stawie, właczyłam dysze, źródełka - ściany wodne, niech się powietrze nawilża, bo jestem dziś uwiązana do domu, tylko rowerek mi pozostał, ale wolę w domu siedzieć jednak, Nie ruszam się. Witka i Grzesia nie ma, a ja drapię Prezesika za uchem, Kropkę wykąpię, żeby miała chłodniej bidulka, bo aż sapie.