Byłam wczoraj po pracy jak zwykle na spacerze z moim psem, tuż za domem, na końcu ulicy, a moja ulica wychodzi już w pole, na łaki i do lasu. Spacerowałam o tzw. "szarej godzinie" (jak mówiła moja prababcia), to jest taki moment u schyłku dnia przed wieczorm kiedy już dziennego światła zaczyna brakowac ale nie jest całkiem ciemno i jeszcze nie zapalało sie kiedyś lampy ( dawniej naftowej a potem elektrycznej) chyba przez oszczędność. Pamietam że prababcia siadała własnie o szarej godzinie i opwiadała mi bajki albo rózne inne dziwne a czasem straszne historie. To był taki magiczny moment dnia....
A mój spacer o szarej godzinie przypomniał mi te dawne czasy szczególnie że dookoła były takie widoki:
To chyba już jednak koniec lata..........i jesień coraz bliżej.............
Dziś też dzien był jakis taki senny i cisnienie chyba spadło, ziewałam mimo kilku kaw, nic nie zrobiłam w ogrodzie ani w domu, potem rozpadało sie i generalnie jakis taki marazm i nastrój mnie ogarnia już jesienny........jak te widoczki sfotografowane ostatnio..........