Witam serdecznie w moim wątku, który będzie poświęcony mojemu małemu zielonemu azylowi

stworzonemu na peryferiach "czarnego" Górnego Śląska.
Mam na imię Anita.
Ale zacznijmy od samego początku.............
Było słoneczne lato 2004 r. To była miłość .... od pierwszego wejrzenia.... Ta i żadna inna - powiedziałam sobie w duchu.
To nic, że pod budowę domu tylko 200 m 2, a reszta to trudny, nierówny teren z gąszczem chwastów, ale za to z naturalnym stawem, w którym wprawdzie wody było jak na lekarstwo, za to sitowie, tatarak i pole pokrzyw.
To nic, że przede mną istniejące osiedle domków z lat chyba 50-tych, a za mną w perspektywie budowa kolejnych nowych domów jednorodzinnych, które zamkną tę cudowną przestrzeń, ale te 1250 m 2 z zapożyczonym krajobrazem musiało być moje .
Usiadłam sobie na skarpie, spojrzałam na działkę, zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie, jak mógłby wyglądać mój zielony azyl.... Lecz wtedy wyglądał jeszcze tak:
To było największe wyzwanie w dotychczasowym moim życiu, z którym musiałam się zmierzyć.
Ale dziś z perspektywy czasu, wiem że było warto.
Od tamtej chwili ogarnęło mnie "zielone szaleństwo". Budowa domu, to jakby inna historia. Dla mnie najważniejszą rzeczą na świecie stał się ogród. Lecz do stworzenia z tej dzikiej przestrzeni prawdziwego zielonego salonu prowadziła długa droga, o czym chętnie opowiem w kolejnych odsłonach.