Niemoc sierpniową czuję.
Do tego mi dochodzi niemoc życiowo-działkowa, wyzwolona przez nowego/starego sąsiada. Wpływu na to nie mam, a sen z powiek spędza

Kiedyś już tak miałam, mieszkając w bloku szumnie zwanym apartamentowcem, gdy syn sąsiadów, kształtowany na gwiazdę tenisa, kilka godzin dziennie walił piłką w drzwi. Jakby deja vu teraz mam, tylko w innej formie, barejowskiej bardziej.
Za wsparcie Wam dziękuję bardzo
I za to, że mam gdzie się wyżalić
A w temacie:
Sąsiad nabył działkę 15 lat temu. Było wtedy tanio, oj było.
Nie był na niej chyba wiele lat. My tu jesteśmy od 5. Raz wpadł, wyciął jakieś drzewo i odjechał. Teraz się uaktywnił i przyjeżdża, trzeci raz był w przeciągu dwóch miesięcy.
Na swojej działce ma 15letnie co najmniej sosny, kilka brzóz. I dzikie maliny.
Za płotem od północy ma las państwowy. Od drugiej strony, północno-wschodniej, działkę niewiadomoczyją – tam też „wielkie” sosny. Od południa, przez drogę, ma działkę „niesprzedawalną” tą z oczkiem dzikim, tam też sosny, jakieś 5 metrów mają. Nas ma od swojego zachodu. Po rozmowie z moim Małżonkiem żalił się innej sąsiadce, że przez naszą brzozę i orzecha szklarni nie będzie miał gdzie postawić.... Dodam, że póki co płotu nie ma, wody, ani prądu. O domu nie wspomnę.
Brzozy (dwie), te które mu przeszkadzają, i orzech są przez nas zastane. Brzozy mają jakieś 5 metrów max, a orzech ze 2. Wiem jednak co orzech potrafi, chciałam go nawet ostatnio przyciąć, ale teraz odpuściłam. Gdyby sąsiad przyszedł, powiedział „dzień dobry”, zapytał o plany, powiedział jakie sam ma, normalnie zagadał – byłoby inaczej. Ale zaczął od oglądania nasłonecznienia swojej działki w pierwszych dniach sierpnia, po godzinie 19tej, pretensji o to, że u nas rosną drzewa i chełpienia się, że wytnie wszystko bo lubi słońce.
Mnie przy tej rozmowie nie było i też byłabym gotowa założyć, że sąsiad tylko podpytywał, a Małżonek był nerwowy. Ale świadkiem rozmowy sąsiada z Małżonkiem było „Dziecko” - człek dojrzały, 30letni, nad wyraz spokojny i niezaangażowany emocjonalnie w sprawę. I jak „Dziecko” stwierdziło później, że miało ochotę sąsiadowi przywalić za samą gadkę, to uznałam, że dobrze nie jest.
Po cichu liczę, że sąsiad się chwilowo podjarał, przypomniał sobie o działce i chce rządzić bo jest z „miasta”. Oby mu minęło bo widać, że jest bez pojęcia.
Z inną sąsiadką też gadał, tłumaczyła mu, że drzewa na działce to skarb ale on w dalszym ciągu twierdził, że wyciąć trzeba wszystko bo „kocha słońce”. To chyba ten typ, który wie lepiej. Bardzo bym chciała uniknąć konfliktów, bo to nie o to chodzi. Gadałam z nim poprzednim razem. Ale jak usłyszałam, że to „skandal, że drzew na własnej ziemi nie można wyciąć kiedy się chce” (wspomniałam o okresie lęgowym ptaków i przepisach) i „że skandal, że on się o zgodę prosić musi na własnej ziemi” (wspomniałam o konieczności zgody z gminy), wymiękłam i uznałam, że nie ma o czym z człowiekiem gadać. A ja jestem z natury mega pacyfistką, która nikogo nie skreśla.
Liczę, po cichu, że on wymięknie i zapomni, że ma działkę.
Ale kombinować muszę. Głównie w temacie krzaków bo z drzewami faktycznie może być problem. Te, które rosną przy granicy faktycznie rosną nieprzepisowo, ale serce by mi pękło gdybym miała je wyciąć, bo ktoś jest idiotą i „kocha słońce”.