Na zarzut czemu doprowadziłam ogród do takiego stanu, mogę powiedzieć tylko jedno.
Małzon przyleciał na tydzień.
Nie, nic z tych rzeczy, nie spędziłam czasu na rozrywkach z panem męzem.
Przywlókł chyba jakiegoś wirusa, dochodzę właśnie do żywych.
Podejrzany jest Małżon bo chorzy jesteśmy wszyscy.
Teściowa ma identyczne objawy, Małżon a od razu po jego powrocie zaczęła sie źle czuć nasza córka.
Objawy takie same.
Okropny ból gardła, zatkane zatoki, potworny i bardzo suchy kaszel.
Glos zblizony najbardziej do męskiego basu.
Przedwczoraj dzwoniąc to Tesciowej usłyszalam męskie hallo i odezwalam się do niej:”Ryszard? To ja, Bogdan”
To był bład bo dostałysmy ataku śmiechu i takiego napadu kaszlu, ze w panice rozwazalam telefon do sąsiadki z prośbą o zakup Tena Lady…
Myslalam, ze się uduszę a trzymanie kolanek razem nie zapobiegnie katastrofie…
Jak rozumiecie, nie bylo opcji podlewania, opryskiwania i przycinania czegokolwiek.
Uznalam, ze po prostu trzeba ten rok odpuscić i trzymac się myśli, ze kolejny będzie lepszy.
Kolejny rok w ogole móglby byc lepszy.
Ostatni miesiąc był okropny.
Trzy zgony wśrod rodziny i znajomych.
Dwie diagnozy nowotworowe.
Jedna postawiona tak późno, ze Małżon wpada codziennie do znajomego do szpitala i załatwia mu bieżące sprawy bo zostało na nie juz bardzo niewiele czasu.
Druga, na szczęście, bardzo wczesna, do wyleczenia ale zawsze rooperacja, szpital, naswietlania etc.
No i kolejna diagnoza SM, znowu córka znajomej.
Znowu bo na SM choruje też moja corka chrzestna, dwudziestoparolatka.
Patrzę na co, co napisałam i pomyślałam sobie, ze marudzenie o niezbyt dobrym roku dla ogrodu jest kompletnie pozbawione sensu…
Cieszmy sie każdym dniem.
____________________
Wioleta
Miskantowy dom