Wróciliśmy! Juhuuu!!!
W sensie, że cieszę się, że się udało.
W Splicie nasz wylot opóźnił się ponad godzinę, i we Wiedniu samolot do W-wy nam odleciał.
Po wizycie przy 5 information deskach, odsyłani od Annasza do Kajfasza w końcu miła Pani poinformowała mnie, histerycznie już rozdygotaną, że przebookowali nas na lot do W-wy przez... Frankfurt!!! I na nasze szczeście ten lot jest... spóźniony, więc zdążymy!

Ale oznaczało to jednocześnie, ze na lot z Frankfurtu do W-wy już nie zdążymy... Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!!!!!!!!!!!!
We Frankfurcie pani z kommando na końcu dłuuugiej kolejki (do której dotarliśmy w końcu, uprzednio błądząc przez 20 minut po lotnisku)wydrukowała nam numerek i nakazała czekać na bilety na poranny lot i hotel.
Dostaliśmy numerek 3611 gdy akurat obsługiwali 3397... 200 osób przed nami! Każda po kilka- kilkanaście minut na piętnascie stanowisk... A była już 23:00...
O północy dostaliśmy się do przemiłej Emmanueli, która przez kolejne 30-40 minut usilnie walczyła o hotel dla nas. Bo na te same hotele łypało pozostałych 500-600 pasażerów, w tym jakieś 200 z biznes klasy.
O pierwszej w nocy wylądowaliśmy w pięknym ośrodku szkoleniowym Lufthansa w Seeheim, gdzie spaliśmy 3 godziny, aby o piątej udać się z nadzieją na lot do Warszawy.
Lot był, trochę krążył nad Warszawą, bo był korek, ale ostatecznie wylądował...
W domu zastaliśmy bujnie zarośnięty ogród. Chwasty również bujne, choć nie ma dramatu. Jutro popielimy i będzie git!
No i jeszcze super nowina. Wrócił do nas nasz zaginiony rok temu kot!!! Był już 3 razy w garażu

Jest sprawiedliwość na tym świecie