Padam na ryj - przepraszam za wyrażenie. Wczoraj mialem tak cholerne popołudnie że szkoda gadać. To opowiem od poczatku. No więc była 14.00 jak zacząłem sprzątać pokój przed wyjazdem do babci. W trakcie przypomniałem sobie ze mialem kupić gładź do babci (mialem malować pokój a w jednym miejscu trzeba bylo trochę wyrównać). Poszedłem do brioco i kupiłem gotową gładź w wiaderku (5l). Wróciłem do domu, spakowałem się, wsadziłem psa do plecaka, wyciągnąłem rower z piwnicy i cheja.... No i tak jadę,jadę,jadę (cyna trzy minuty) i pękła mi rączką pd wiaderka z gładzią, wiaderko upadło na ziemię i dno pękło. Ale wracać nie wracałem stwierdziłem ze nie wracam- jakos dojade. Aaaa gdzie tam... Po chwili zszedłem z roweru i go prowadziłem a w drugiej ręce trzymałem gładź i reklamówkę z ciuchami. Skąd nagle wzięło sie tyle samochodów? Innej drogi nie mieli? Oczywiście jak wyglądałem jak debil. Stwierdziłem ze nie będę więcej robił z siebie głupka i w najbliższej wiosce skręciłem w polną drogę ( no bo główną jeździły samochody a ludzie sie dziwnie patrzyli). Dokładnej drogi nie znałem. Hej przygodo! Wiedziałem jedynie ze dojdę do miejscowości obok tej w której mieszka babcia. No i tak szedłem dwie godziny z rowerem w ręce, gładzią w plecaku( potem wyciągnąłem z niego są a wsadziłem gładź) i psem idącym u boku ( ale pancio jest dumny bo doszedłem - oczywiście bralem go na ręce żeby sobie odpoczął). No i doszedłem na miejsce dzwoniąc po drodze do babci żeby podjechała do tej miejscowości obok z torbą ( żeby przełożyć do niej gładź a psa z powrotem do plecaka. Na miejscu okazało sie że gładź ( wsadzona do plecaka wiekiem do dołu- no żeby nie wypala przez dno i ubrudziła pól plecaka, więc psa juz do niego nie wsadzałem żeby i jego nie ubrudzić). I tak gładź byla w torbie, reklamówka z ciuchami na bagażniku od roweru babci, plecak na moich plecach a Fafik jechał trzymany przeze mnie w jednej ręce.
Uff w końcu dotarłem. Przebrałem sie tylko i zaczęliśmy z babcia odsuwać meble, wyścielać podłogę no i wiadomo ogarniać wszystko żeby można było pomalować. Do 22.00 pomalowałem sufit i raz przejechałem kolorami ściany ( a trzeba bylo dwa razy).
Dzisiaj wstałem o 6.00. Wypiło sie kawę, zjadło śniadanie i dalej na plac boju. Pokój byl gotowy o 13.00. Dalej poleciałem kosić ogródek sąsiadce. Kosiłem dwie godziny. Na koniec latałem jak kot z pełnym pęcherzem bo się okazało ze mamy miec za chwilę gości, a ja wyglądałem jak nieludzkie stworzenie

jak już sobie pojechali to zacząłem podlewać ogród, a skończyłem o 21.30
No i tak się to wszystko skończyło. Aaaa jeszcze komar mnie ugryzł w cztery litery
Mam nadzieję że chociaż jutro bede mógł w ciszy i spokoju chwilę poczytać książkę
A teraz...