Pierwszy w tym roku weekend całkowicie spędzony w ogrodzie. Nie bolą mnie tylko włosy bo nawet paznokcie czuję. Pewnie od wydłubywania zielska ze szpar w chodniczku. Melduję, że wszystko pięknie mi się przez zimę rozrosło a najlepiej perz, gwiazdnica i mniszki. Jakieś takemnicze ruchy górotwórcze spowodowały, że w miejscach w których w zeszłym roku wygrzebałam gruz pojawiły się kawałki cegieł. No same wylazły jak nic. Toż kopałam tak na półtorej głębokości łopaty tudzież wideł (nieco później) i praktyczie przesiewałam ziemię (a raczej piach). Zrozumiałam również jak to możliwe, że niektóre ludy afrykańskie wykorzystują zwierzęce odchody wymieszane ze słomą jak surowiec do budowy domów. Otóż to, czego nie zdążyłam przekopać jesienią wyschło na wiór (swoją drogą ciekawe bo padało w zimie) i nie chce się skruszyć.
Z pozytywów - pęczerznice przeżyły, ukorzeniane hortki dają oznaki życia, nie zamordowołam dwóch hakuro (na dowód zdjęcia).