Teraz trochę o ogrodzie.
4 lata temu kupiliśmy działkę, bardzo zaniedbaną, z nienadającym się do zamieszkania ponad 60-letnim domkiem. Domek wyburzyliśmy, działkę oczyściliśmy z chaszczy (pamiętam moment, jak pierwszy raz "przebiliśmy się" do końca działki i zobaczylismy sąsiadów

i drzew, głównie owocowych (niestety, działka tak długo nie była uprawiana, że wszystkie były połamane, spróchniałe i nie było co zostawić). Ostały się tylko dwa świerki. Na działce stanął skromny dom, dopiero zaczęły się w nim prace wykończeniowe, nie ma jeszcze ocieplenia ani kostki wokół domu. Większość radzi, aby poczekać z zakładaniem ogrodu, bo jeszcze przy elewacji i kostce bedzie bałagan itp, ale ja już nie chcę czekać, muszę już coś zacząć działać.
Przynajmniej zająć się glebą.
Plan na ten rok był ambitny, niestety pogoda pokrzyżowała je. Ale po kolei. Latem widać było tylko rozrośnięte chwasty, gruz i karpy wyciągnięte z ziemi po ściętych drzewach (jednego zdrowego wycięłam, przyznaję bez bicia, ale to orzech włoski był, malutki jeszcze, jednak naczytałam się, że jego sąsiedztwo nie służy innym roślinom, poza tym rośnie ogromny, a działka nie za duża)
Następnym krokiem było oczyszczenie tej części działki i wykoszenie chwastów
oraz zastosowanie herbicydu - zastrzegałam się, że żadnej chemii, ale poddałam się w końcu - w ubiegłym roku próbowałam ręcznie "pielić", ale ziemia, od kilkunastu, a może i ponad dwudziestu lat nie ruszana nie jest łatwa do obróbki, ledwo co oczyściłam kawałek za chwilę niemal widziałam, jak zarasta znowu... Nietety, natura mnie pokonała i w końcu sięgnęłam po skuteczniejszą broń - chwasty padły
Jesienią miałam rozrzucić tę widoczną na zdjęciach górę humusu, zaorać wszystko, nawieźć dobrej ziemi i posadzić drzewka i krzewy. Górkę rozsypałam tzn koparka, nie ja
Ale, jak pisałam, pogoda pokrzyżowała moje plany. Od 1 września jak zaczęło padać, tak niemal nie przestawało do końca listopada. Nie dało się wjechać traktorem.