Zapytam w gminie oczywiście, a raczej w Starostwie.
On w ogóle dziwny jest. Niby sympatyczny, ale jak kupił działkę, to cichcem ją obmierzył z geodetą i wyszło mu, że mój płot wierzbowy kawałkiem jest na jego gruncie (20 cm). A moja działka też była mierzona przez geodetę, który nabijał kołki i te kołki do dziś są. Nawet 2 razy była mierzona dodatkowo, bo raz jak zaczynaliśmy sadzić pierwsze drzewa, a potem jak dom był zgłaszany do gminy.
Ale nie chciałam się kłócić. Tyle, że cham jeden przyznał się, że gdybym nie przyszła do niego pogadać, to wykarczowałby moje wierzby bez poinformowania mnie co zamierza zrobić. No, ja sobie nie wyobrażam w ten sposób. Nawet jeśli bym była w prawie – a tu nie wiadomo – to poszłabym do sąsiada przedstawić problem i razem byśmy ustalili co robić. W każdym razie powiedziałam, że olewam te centymetry.
A teraz ta nadsypka. Wrrrrr...

Ale też się ukarał. Mój ogród jest wyżej i chociaż u mnie woda stoi, to i tak powolutku spływa i to do niego, bo tak idzie naturalny spadek terenu. Zatrzymuje się na jego „wale przeciwpodziowym” i tam powstaje ciek wodny wzdłuż betonowej zabudowy (płot panelowy), który i tak przelewa się do sąsiada. Wolniej niż normalnie, ale jednak. A ponieważ on sobie taki wał pod posadzenie tujek zrobił wokół działki, to ma teraz błotny basen. Ciężarówa z ziemią wjechała i zapadła się po osie.
Dobrze mi było bez sąsiadów za płotem