Czesc II
Poczatek mojego nowego "francuskiego " zycia nie byl latwy jak kazdego, kto decyduje sie rozpoczac nowe zycie z dala od ojczyzny...Jadac tutaj mialam wielkie plany i pewne wyobrazenia o tym pieknym, tajemniczym i odleglym kraju... przyjechalam tu pod koniec grudnia...w Polsce pozostawilam wspomnienie wigilijnego stolu i domu skapanego w bialym puchu a tu...zastalam zamglona, zaplakana Francje , ktora nie zrobila na mnie takiego wrazenia jakiego oczekiwalam...
Zastanawiam sie jak nierozsadnym trzeba byc czlowiekiem aby zostawic wszystko ( dom, dobra prace) , spakowac 3 walizki do samolotu i ruszyc przed siebie...bo maz dostal propozycje pracy.
Wiedzialam, ze nie bedzie latwo, ale ze az tak trudno tez nie...
Maz pracowal a ja przez pierwszy rok w domu z 4-letnim synkiem umieralam z tesknoty za rodzina i krajem...
Aby nie oszalec do konca, zdecydowalismy, ze skoro planujemy tu zostac to nie ma na co czekac i trzeba poszukac cos dla nas, miejsce, gdzie stworzymy cos wlasnego, namiastke wlasnych tesknot, wspomnien , marzen i tak rozpoczelismy poszukiwania domu....
Jak wspominalam w pierwszym poscie, nie bylo to latwe...domy wogole mi sie nie podobaly, kazdy kolejny dopingowal mnie aby wracac do Polski az..zobaczylam kwitnaca wisterie, ktora mimo jak sie okazalo wielu lat osamotnienia miala niesamowita wole zycia i przezyla... a tym samym zapoczatkowala nasze "nowe " zycie...
W ogrodzie odkrylam wiele starych , zdziczalych krzewow roz, ktore tonely w metrowej trawie i chwastach...
Ja , osoba, ktora roze podziwialam jedynie na zdjeciach nie mialam pojecia co z nimy robic, jak je ratowac...
Zaprosila tutejszego "znawce" i przyjacela ogrdow i ku mojej rozpaczy stwierdzil,ze nic z nich nie bedzie, ze wszystkie sa za stare i zbyt chore by im pomoc, wiec maz z wielkim bolem serca zabral sie do "sprzatania" ogrodu z wszelkich krzakow, chaszczy i rozanych rabat po ktorych mialy pozostac jedynie wspomnienia...
Po mordeczej pracy "pieleniu" ogrodu widzac moj smutek i rozpacz,ze nie udalo sie nic odzyskac, nic uratowac ..przyniosl mi 2 krzonki, bo krzaczki to za duzo powiedziane...
Postanowilismy,ze dosypiemy co trzeba na wzmocnienie i sprobujemy, a co...a noz sie uda i ...voila...oto ona, pierwsza z odratowanych dam...
Rozowo-kremowa, wysoka1.5m, grube pedy o ciemno-zielonych lisciach, choc mlode pedy jak i liscie maja bordowy kolor a zapach....nieziemski!!!!