Czesc V
Oprocz wspomnianej wisterii wchodzac po raz pierwszy za brame ujrzalam "zielona" sciane, ktora zrobila na mnie ogromne wrazenie...nie byl to zwykly zywoplot a mieniace sie i blyszczace liscie pomieszane z wybujala 2-ga wisteria ukryta na drugim koncu ogrodu...
jakiez bylo moje szczescie gdy okazalo sie,ze moja "zielona" sciana to krzewy, ktore nie zrzucaja tych wyjatkowych lisci na zime i jednosczesnie fantastycznie wygladaja porosniete stara wisteria, ktora po calej dlugosci opsypuje sie w maju kwiatami, ktorych fiolet idealnie kontrastuje z piekna zielenia...
Strat bylo niewyobrazalnie wiele ( rozana rabata ) ale wiedzialam,ze nie zaczynam od zera, ze cos jest, cos wykazalo sie niezwykla sila i wiara zycia wiec teraz po woli kolej na mnie i poczatek juz jest...
Zawsze marzylam aby po sobie "cos" zostawic, wiem,ze mieszkalo tutaj malzenstwo , ktore zmarlo w wieku 96 lat, tak, tak, 96 lat i do konca bardzo dbali o ogrod...
Postanowilam,ze zrobie wszytko aby uratowac co sie da z ich pracy, ich milosci do tej ziemi , aby to miejsce nigdy o nich nie zapmnialo... i dlatego walczylam o kazdy kwiatek, ktory samoistnie zakwital, bylinka, ktora w gaszczu chwastow wypuszczala choc 1 listek....
Duze tego nie ma ale odratowalam i rozsadzilam piekna kepe wysokich, rozowych anemonow...(zdjecia pokaze jak zakwitna pod koniec lipca), tysiace szafirkow, jakie wykopywalismy z traw, piekne irysy, ktore po rozsadzeniu niestety nie zakwitly tej wiosny

( mysle,ze przesadzilam je w zlym momencie) .
Za domem z drugiej strony, rowniez mamy teren, nie duzy ale jednak i co...na wiosne wielkie drzewo zaczelo puszczac liscie, liscie jak wachlarze...

i oczywiscie co moglam zrobic..hm? oczywiscie popedzilam po sasiada a on z usmiechem kazal mi czekac do sierpnia a wtedy sama sie przekonam...
A wiec czekalam, czekalam i sie doczekalam...nigdy w zyciu nie jadlam nic smaczniejszego niz te " figi" ktore uwielbiamy nad zycie...