Jak dziś zobaczyłam słońce to nie mogłam się oprzeć pracom ogrodowym

Skosiłam trawnik, rozsypałam Florovit jesienny i podlałam.
Koszenie- godzinę, sypanie- godzinę, podlewanie- godzinę.
Bez nawadniania automatycznego nie ma mowy o trawniku w moim przypadku. Pomyślę o tym na wiosnę. Mam nawet projekt nawadniania, ale ze względu na kształt trawnika i niską wydajność źródła wody będzie dość drogie.
Wracając do nawozu florovit wybrałam z kilku powodów:
- zawiera żelazo, a u mnie sporo cienia i mech widać gdzieniegdzie
- ma małe granulki i łatwo się rozpuszcza, a nie mamy nawadniania
- posiada niewielką dawkę azotu, a mój trawniczek jest młody i chcę go choć minimalnie podgonić.
Mało komfortowy jest nawóz ten w rozsiewaniu, bo pyli. Muszę zakupić siewnik rozrzucający na kółkach, bo nieźle się tego nawdychałam.
Abstrahując od negatywnych skutków, jakie nawozy mineralne czynią w glebie, zastanawiam się jakie skutki ma takie nawożenie na nasze zdrowie. Zakładając, że nawozimy książkowo co 3 tygodnie nawozami normalnie działającymi (nie 100 dni), wdychamy to dziadostwo, mamy na skórze, w płucach, nozdrzach, ustach itd. regularnie przez cały sezon ogrodniczy, a więc dobre pół roku.
Nie wierzę, że pozostaje to obojętne dla zdrowia, nie wspominając o tych, którzy zawodowo zajmują się pielęgnacją ogrodów.
Macie jakieś doświadczenia baź wiedzę na ten temat?