Myślę że największym problemem mojego sadu może być to, że poprzedni właściciel wybrał właśnie jabłonie na bardzo słabą glebę (kl VI). Skrócona historia mojego sadu:
Jakieś 8 lat temu kupujemy działkę z sadem (jabłonie, wiśnie, śliwy ale przeważają jabłonie). Drzewa owocują ale tak co drugi rok. Bez opieki zaczynają dziczeć tj. bez cięcia zarastają korony, jabłka mają plamy, liście chore, ale nadal owocują. Jako że ja w domu bywałam tylko wieczorami i zieleń mnie wówczas totalnie nie interesowała za sad wzięli się w końcu moi rodzice do spóły z teściem. Przycięli drzewka, teściu zaczął opryskiwać. Nie wiem jakie to były opryski ani na co. Jabłek coraz mniej. W końcu ja zaczęłam interesować się ogrodnictwem, założyłam pierwsze rabaty, niewielki warzywnik itd. Jako, że przy uprawie warzyw od początku nie stosowałam chemii w końcu powiedziałam"dość" - nie po to człowiek ma swoje drzewa owocowe, żeby jeść pryskane owoce. Zaczęłam stosować takie metody jak przy uprawie warzyw czy roślin ozdobnych. Na przedwiośniu pryskałam albo samym mydłem potasowym albo miedzianem- czytałam że dozwolony jest w uprawach ekologicznych. Jak się pojawiało coś na liściach to szła tylko rozcieńczona gnojówka z pokrzywy i czosnku. Niestety pod moim panowaniem sad przestał owocować w ogóle. Jabłonie kwitną ładnie tak co drugi rok, ale nie zawiązują się owoce. Liście na poczatku są ładne ale pąki kwiatowe czasem nie rozwiną się do końca a już zaczynają brązowieć. Czasem myślałam że może mróz je ściął ale w tym roku nie było takiej możliwości. Po którym z programów ogrodniczych doszłam do wniosku że musi to być szkodnik zwany kwieciakiem. Niestety walka z nim nie jest łatwa i nie za bardzo wiem jak ją stoczyć. Nie jestem w stanie opryskać jabłoni w czasie kwitnienia. Dzikich pszczół jest tyle że z kilku metrów je słychać - nie mogłabym ich zabić. Czytałam też że zimują te paskudztwa w opadłych liściach i zagłębieniach kory. Liście w dużej mierze już spalone ale zastanawiam się nad tymi w korze. Świerki opryskuję na przedwiośniu mydłem potasowym albo takim zwykłym płynem który zwiększa przyczepność oprysków - chodzi tylko o to aby zakleić dziadostwo. Czy myślisz Mazan, że to podziała też na kwieciaka? Nie zrobię opasek tekturowych- za dużo drzewek.
Aha, od trzech lat wdziera mi się też zaraza ogniowa. Wiem, że jest ustawowy przymus karczowania takich więc mój sad z roku na rok się pomniejsza

Jakbyś mógł coś zasugerować byłabym bardzo wdzięczna. Przy warzywach jakoś tak łatwiej bo jak coś idzie nie tak to się oberwie chory listek a całą roślinę poleje gnojówką z czosnku czy bylicy albo przygotuje inaczej glebę. A tu jest tak, że to rośnie, słabnie i nie wiadomo od czego zacząć. Rozważam nawet wykarczowanie połowy tego dobytku i przygotowania porządnie gleby łącznie z zastosowaniem obornika i gorczycy.
A czemu tak źle myślisz o ugorze herbicydowym. Literatura podaje zazwyczaj tę metodę jako najodpowiedniejszą do utrzymania sadu, ale może ja złe rzeczy czytam...