Więcej zdjęć nie zrobiłam.



Ale za to zrobiłam rewolucję w szkółce wywracając się pomiędzy "krzoczki" , "trzasłam" aparatem i nie tylko o płyty chodnikowe- aparat przełączył się tylko na kartę i nie pozwalał zdjęć więcej zrobić.


Wprawdzie głowa nie ucierpiała, a tylko trzy kończyny , ale nie mogłam wyczaić tych zdjęć.



Przygoda skończyła się nieźle, bo poznałam jeszcze lekarzy pszczyńskiego szpitala, którzy oznajmili, ze żyć będę.



Na razie jestem zwolniona od wszelkich prac, bo nadgarstek "trachniety" i lewe kolanko domaga się RTG.
To chyba tyle opowieści, bo że u Kasi i Rysia było cudnie, to każdy może się domyśleć. Nie zdradzę niczego, bo w sercu wspomnienia noszę.

