Cześć! Świetny wątek, niesamowita ilość wiedzy. Chciałbym również podzielić się z Wami podsumowaniem moich zmagań i podpytać o wskazówki.
[pełna historia, dla wytrwałych]
Teren to ogródek 150m2 po budowie domu przed dewelopera, głównie średniej jakości ziemia polna, na głębokości około 30cm pojawia się glina wymieszana z ziemią. Grunt przerobiłem mocną glebogryzarką, wybrałem około tonę kamieni i gruzu (nie przesadzam), wygrabiłem całą starą darń i tyle ile się dało kłączy perzu itd. Musiałem odrobinę podnieść poziom gruntu, wykorzystałem ziemię z polecanego w okolicy centrum ogrodniczego - mieszanka ziemi ogrodowej z 15% leżakowanego torfu i domieszką piasku dla rozluźnienia. Ziemia miała naprawdę fajną konsystencję - idealny poziom lepkości/sypkości. Przy okazji teren starannie zniwelowałem, lekki spadek odchodzący od budynku itd, w sumie wyszło średnio około 5cm warstwa nowej ziemi. Teren zwałowałem małym walcem, odczekałem 2 tygodnie przy okazji czekając na opady. Woda pięknie wsiąkała, nadmiar spływał pięknie w stronę ogrodzenia i wsiąkał momentalnie po ustaniu opadów. Wszystko zwiastowało sukces, no może poza pominięciem etapu wymieszania nawiezionej ziemi z rodzimą.
Dokładnie miesiąc temu obsiałem teren mieszanką Barenbrug Blue Resilient, zużyłem 5kg na 150m2. Ziemia przegrabiona przed siewem i po siewie, część nasion znalazła się pod ziemią a część na powierzchni. Na koniec wałowanie, ale niezbyt intensywne żeby nie zrobić skorupy.
Pierwszy tydzień - totalna susza, 20-25 stopni, podlewanie 2 razy dziennie po 2-3 l/m2 (teraz wiem że to wcale nie tak dużo jak mi się wydawało)
Po tygodniu przyszła wichura, działka w wietrznym miejscu więc w kilku miejscach wywiało wierzchnią warstwę luźnej ziemi, razem z częścią nasion. Sporo nasion zebrało się pod płotem, w ramach interwencji rozdystrybuowałem je ponownie na swoim miejscu. Nie brzmi idealnie, ale co zrobić, jakoś ratować trzeba

Tydzień temu podsiałem dodatkowo owe placki świeżymi nasionami w miejscach, w których nic nie wschodziło.
[tu już konkretniej]
Sytuacja obecna - miesiąc od wysiewu. Wzrost trawy jest naprawdę wolny, taką mieszankę zresztą wybrałem więc nie ma się co dziwić. Nie przewidziałem jednak, że trawa może zacząć przegrywać z chwastami. W międzyczasie było trochę dni deszczowych i wtedy obserwowałem dosłownie skokowe wzrosty. Podlewam mimo wszystko codziennie, czasem nawet w dni deszczowe. Widzę, że zdecydowanie lepiej rośnie w miejscach gdzie po deszczu zbiera się woda. Nie tylko pod względem wysokości trawy ale również gęstości.
Trawa ma obecnie około 4cm, w gęstszych miejscach może 6 cm. Chwasty zbliżają się do 8 cm.
Moje dylematy:
1) Kiedy kosić? Boję się uszkodzić to co wykiełkowało, ale chciałbym też utrudnić trochę życie chwastom.
2) Dosiewać? Rozważam dosianie 2-3 kg, po całości z wyłączeniem kilku miejsc gdzie trawa radzi sobie całkiem nieźle.
3) Nawozić? nie planowałem nawożenia w pierwszym roku, ale może to błąd?
4) Ratować sytuację w jakiś inny sposób czy czekać cierpliwie, nawadniać intensywnie i jakoś to będzie?
Tak wygląda teren boju z daleka
Jest trochę lepszych miejsc - o takich
Średnia jest powiedzmy taka
Ale są też miejsca gdzie trawa jest strasznie rzadka, chociaż widać jeszcze sporo nasion, które nie wystartowały
No i chwasty - część obszaru wygląda jak uprawa lebiody i chwastnicy, pomiędzy którymi próbują przebić się małe kiełki trawy
Cóż czynić?