To ja nawet na weekendy do ludzi nie wychodzę Raz na kilka miesięcy mi wystarczy
Teraz to mam tak że jak dwa dni z ludźmi poprzebywam non stop.... to muszę jeden cały dzień odespać Masakra
Ja kiedyś też taka byłam. Najlepiej mi było na kanapie z książką i przed telewizorem.
A potem nagle o 180 stopni. Potrzebowałam ludzi.
Teraz bardzo lubie spotkania, ale czasem musze pobyć sama.
Miałam przez kilka lat możliwość faktycznie być sama, bo m. często wyjeżdżał, syn na studiach. To były super weekendy (bo m. pracuje weekendowo), nie musiała robić obiadu, nigdzie nie musiałam biec.
Ale długo sama nie umiałabym być, mimo wszystko wolę spotkania z ludźmi.
Eksperymentuję ze słomą Jak na prawdziwego wieśniaka przystało
Nie zdążyłam posiać poplonu.
Zresztą... za dużo jeszcze zieloności w tych moich trumienkach było
No właśnie, jak to w listopadzie, he, he... A ja ostatnio stwierdziłam, że jednak róże pomimo swojej kapryśności to jednak żelazne rośliny, susza im niestraszna, przymrozki również. U mnie ostatnio mieliśmy -6 stopni, wiele roślin straciło liście, a róże, jak gdyby nigdy nic kwitną sobie dalej (oczywiście te ostatnie).
Też większa frajdę mam z gonienia za króliczkiem niż z samego złapania króliczka. Potem mi się szybko opatrzy i już wydaje zwyczajne, już takiej frajdy nie ma. Choć ja akurat z tych co w domu mocno się przywiązują do miejsca, przedmiotów i do ludzi.