W niedzielę za namową eMa poniosło mnie na Moto Cross. Z początku uważałam, że to nie dla mnie taka impreza

, ale z momentem odpalenia crossowych motorów przez zawodników, ryk porwał moje emocje niczym pędzący wiatr.



Głos ryczących motorów niósł się echem po okalającym lesie...Z każdym okrążeniem zawodników kibicowałam coraz bardziej, a najbardziej tym wariatom, którzy jeździli niemalże na stojąco, jakby mieli ogień pod siedzeniem..

A rwali do przodu z taką prędkością, że z ledwością rozpoznawało się nr startowy...Mówię Wam, nie dało się spokojnie stać z wrażenia, emocje wzięły górę...Tylko było tak pieruńsko zimno,

że czapka, sweter i 2 bluzy polarowe nie zabezpieczyły moich członków ciała przed wiatrem...Czułam się tak, jakby mnie tam w środku, w tych ciuchach, wcale nie było, tak przewiewało. Miałam również coś ogrodowego przy sobie...rękawiczki robocze, jeszcze nówki zawieruszyły się w kieszeni, a jak bardzo się przydały, bo osłoniły przed lodowatym wiatrem moje ręce...