Aniu, z wrotyczu można robić gnojówki, napary (zimne i ciepłe), "herbatki" etc i przerabiać go na 100 sposobów. Substancja czynna, czyli tujon w każdej postaci działa.
Aplikacja jest najważniejsza.
Np. na trawnik.
Najpierw trzeba bardzo dobrze podlać. Podlać na 20-40cm. Czyli nasączyć ziemię wodą. Można czekać na obfity deszcz (to wersja dla szczęściarzy).
Potem lejemy starannie sektor po sektorze przerobiony wrotycz (napar, gnojówka itd).
Na koniec bardzo ważna czynność, czyli znów obfite podlanie trawnika.
Wszystko po to aby nasączyć ziemię roztworem i "popchnąć" go w głąb ziemi.
Hehe, wyszło, że trzeba zastosować PZP - podlać, zlać, podlać.
Wiadomo co stało się teraz z pędrakami i opuchlakami (dorosłe zakończyły żywot). Otóż teraz są małymi wygłodzonymi larwami jeszcze płytko siedzącymi w ziemi. Ale jak ziemia zacznie się ochładzać, to zejdą niżej by zimować.
A profilaktyka polega na tym, że lepiej już teraz tłuc małe gadziny, nie czekając do przyszłego roku jak po zimie obudzą się wygłodniałe i dopiero zaczną ucztować na korzeniach roślin i trawnika. Na wiosnę znów trzeba lać, oczywiście. Ale jest szansa, że jeszcze tegoroczne działania zmniejszą populację.
I na koniec o babciach. I tu jest wielowymiarowość "problemu".
Po pierwsze, kiedyś bardziej szanowano ziemię i zwracano jej to co spłodziła. Był kompost, był obornik lub kurzeniec, była słoma, był popiół, były mączki kostne, rybne, wiórki rogowe, krew (zazwyczaj z koszernej ubojni), była gnojowica, było motyczkowanie.
Był powszechny płodozmian. Nawet w kwiatkach jednorocznych

Były też wyraźne cztery pory roku i stabilna, przewidywalna pogoda- deszczowa ciepła wiosna, mokry sierpień. Była wyraźna długa jesień.
Była zbawienna dla gleby śnieżna, mroźna zima. Zwłaszcza zima -mróz powodował, że kryształki lodu rozsadzały grudki ziemi, a topniejący śnieg nawadniał głęboko. Pokrywa śniegu chroniła ziemię przed suchym, mroźnym wiatrem i degradacją gruzełkowatości.
A teraz co mamy?
Teraz mamy erę sztucznych, ropopochodnych nawozów ułatwiających życie ogrodnikowi/rolnikowi, ale mordujących życie biologiczne, niezbilansowane nasycenie związkami, zakwaszenie, czyli w efekcie zasolenie.
Mamy granulowany obornik wyprażony w min. 180stopniach z wyprażoną i zabitą ciśnieniem florą i fauną, w efekcie to pył. Nawiasem mówiąc temp. naturalnego kompostowania się obornika jest od 75 do nawet 95 stopni... stąd ryzyko samozapłonu. Temperatura kompostującego się kompostu to 70-75 stopni. Taka wyjaśniająca dygresyjka

Przez nawozy nie mamy utrzymującej wilgoci próchnicy w glebie, ale mamy przepisy UE ograniczające stosowanie obornika i gnojowicy.
Mamy uprawy w monokulturze.
Mamy środki chwastobójcze na bazie glifosatu, który chelatuje metale (ciężkie) i wprowadza je do wód gruntowych, a korzeniami do roślin.
Mamy suche wiosny, gorące.
Mamy żar lejący się z nieba latem.
Mamy suszę od kilku lat.
Deszczu prawie nie mamy.
Mamy też bezśnieżne zimy, wiatr hulający po odkrytej ziemi i pylący ją niczym piach na Saharze. Bez wody w ziemi nie ma zjawiska kryształów lodu rozsadzających i spulchniających grudki ziemi.
Mamy dzięki temu degradację struktury ziemi.
Mamy też modę na pseudo głębinowe studnie (do 20m), które latem wykorzystywane są do bólu.
Mamy przez to obniżenie się wód gruntowych, wysychanie naturalnych terenów podmokłych, stawów, jezior.
Mamy skażenie wód gruntowych i ziemi bakterią coli, kadmem, ołowiem i innymi metalami ciężkimi.
Mamy wybetonowane i wykostkowane co się da.
Mamy czyste miedze i pasy przydrogowe, które kiedyś były siedliskiem ziół i schronieniem dla wielu zwierząt i owadów.
Już mi nawet nie chce się pisać co my teraz mamy... Utraciliśmy tak niewiele, "zyskaliśmy" tak dużo. Straciliśmy prostotę przyrody i życia.
Wszystkie punkty dotyczą tylko aspektu gleby. Nie rozwodzę się nad GMO itd.
Jest jeszcze kwestia co kiedyś rosło w ogródkach babć. To były proste kwiaty i rośliny. Teraz mamy ogrody botaniczne w ogródkach lub "pola golfowe". Czym dziwniejsza posadzona roślina lub bardziej egzotyczne drzewo tym lepiej. Nasze rodzime gatunki już są "be"